Edek Frankiewicz:
Urodziłem się 23.03.1958 w Lęborku. Mieszkałem tam do 18 roku życia. Ukończyłem zasadniczą szkołę zawodową i zdobyłem zawód elektryka.
W 1976 r. przeniosłem się do Gdyni i podjąłem pracę w Stoczni im. Komuny Paryskiej, początkowo zatrudniony jako spawacz, na wydziale K-2. W pierwszym roku pracy uzupełniałem również swoje kwalifikacje na kursach i zostałem wykwalifikowanym spawaczem. Po roku przeniesiony zostałem na wydział K-1 i mogłem rozpocząć pracę w swoim wyuczonym zawodzie jako elektryk.
W 1978 r. ożeniłem się z Barbarą i w tym samym roku przyszedł na świat syn Karol. Następny syn, Mariusz, urodził się w 1980, w 1981 — Łukasz, w 1983 — Szymon, w 1989 — Anna i w 1996 r. — Filip.
Początkowo po podjęciu pracy w stoczni zamieszkałem w Hotelu Stoczniowym w Gdyni, jednak po ślubie wynająłem stancję w Rumi, gdzie mieszkałem z powiększającą się rodziną do 1984 r. Później cała rodzina przeniosła się do mieszkania w suterenie przy ul. Wolności 45/3 w Gdyni, w domu będącym własnością Uli i Andrzeja Laskowskich. Tu spotkaliśmy się z wielką życzliwością i pomocą ze strony właścicieli, którzy nie wahali się wspierać naszej rodziny w okresie stanu wojennego również w naszej działalności podziemnej. Trzeba było się wykazać przyjaźnią i odwagą, gdy dom i lokatorzy byli pod stałą obserwacją, a przecież dochodziło też do rewizji i aresztowań. Właściciele, państwo Laskowscy, z pewnością byli mocno naciskani, aby wymówić mieszkanie swoim uciążliwym lokatorom.
Również w 1984 r. rozpocząłem budowę domu dla swojej rodziny. Ze względu na ilość dzieci i na fakt, że stocznia nie mogła zapewnić pomocy wielodzietnej rodzinie, udało mi się uzyskać przydział na parcelę i budowę domu od Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej w Gdyni. Otrzymałem parcelę w Gdyni Dąbrowie i rozpocząłem budowę. Ta budowa miała duże znaczenie również w mojej działalności podziemnej — plac budowy, hałas maszyn — świetnie zagłuszały pracę podziemnej drukarni. Do nowego domu przeprowadziliśmy się w 1989 r.
W stoczni pracowałem do 1992 r. jako elektryk. W 1980 r. brałem czynny udział w strajku, od samego początku. Po zakończeniu strajku nawiązałem kontakt z Andrzejem Kołodziejem i rozprowadzałem bibułę oraz pisma Solidarności na terenie stoczni. Po wprowadzeniu stanu wojennego zacząłem uczestniczyć w mszach za Ojczyznę, najpierw organizowanych przez Hilarego Jastaka w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, przeniesionych później do kościoła w Małym Kacku i prowadzonych przez księdza Edmunda Skierkę. Włączyłem się do organizacji tych mszy jako lektor, brałem również czynny udział w spotkaniach konsultacyjnych w kościele Św. Brygidy w Gdańsku, spotykając się z różnymi działaczami Solidarności, jak Merkel, Warsztajn, Michnik, Wałęsa i inni. W tartaku Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej przy budowanym domu w Gdyni Dąbrowie wykonałem krzyż z zabronionym wtedy, wielkim napisem „Grudzień 70” — razem z Szymonem Pawlickim przetransportowałem go i postawiłem przy kościele w Małym Kacku. Przy parafii zorganizowano również punkt pomocy dla osób represjonowanych i rodzin uwięzionych, organizowano spotkania i prelekcje, między innymi z Anną Walentynowicz, Andrzejem Gwiazdą.
Byłem również współorganizatorem przeprowadzanych w tym okresie demonstracji: 1 maja — czynne zakłócanie oficjalnych pochodów, pochody 3 maja, 11 listopada. Aktywnie włączyli się do tych akcji również ludzie z Solidarności: Jurek Miotke, Roman Steward, Bogdan Partyka, Marek Bieliński, Heniek Parszyk Mirek Korsak, Andrzej Tyrka, Mirek Jezusek, Bogdan Pełka i Jurek Kanikuła.
Podczas jednej z takich mszy za Ojczyznę w 1983 r. spotkałem się z Wiesią Kwiatkowską i Romanem Zwiercanem, którzy zaproponowali mi podjęcie działalności w strukturach Solidarności Walczącej. W tym samym roku zorganizowano spektakularną akcję celem przerwania pracy w stoczni poprzez wejście Romana Zwiercana, nowego pracownika stoczni, na 70-metrowy komin elektrociepłowni, wywieszając na kominie transparent Solidarności.
W ramach Solidarności Walczącej zacząłem organizować grupę w stoczni i na mieście, w Gdyni. Stworzyłem mocno zakonspirowaną siatkę robotników w stoczni i zostałem jej szefem; bardzo długo nie udało się tej grupy rozpracować, a miała ona na swoim koncie wiele spektakularnych akcji. Przede wszystkim rozpoczęto od kolportażu bibuły i zorganizowania punktów przerzutowych (u Jadwigi i Jana Białostockich, bardzo zasłużonej i odważnej rodziny z Gdyni, z ul. Śląskiej, u Marii Bibro z Gdyni, ul. Obrońców Wybrzeża, u moich gospodarzy, p. Laskowskich w Gdyni na ul. Wolności i p. Teresy Zajdel w Gdyni na ul. Śląskiej)
Następnym krokiem było zorganizowanie w kilku miejscach drukarni. Pracowano początkowo na „ramkach” sitowych i powielaczach.
11.09.1986 r. wpadła drukarnia na Brodwinie, w mieszkaniu p. Marii Polus przy ul. Kolberga 12B/29. To była spora wsypa, do której bardzo się przyczynił niejaki Stanisław Knap. Dużo wiedział o działalności mojej i innych, bardzo dużo mówił SB-ecji. Aresztowano mnie pod zarzutem przygotowań do zbrojnego obalenia władzy ludowej. Jednak po dwóch dniach ogłoszono amnestię i to uratowało zatrzymanych. SB-ecja próbowała mnie zmusić do przyznania się do winy brutalnymi groźbami zrobienia krzywdy dzieciom, wsadzenia za kraty na 25 lat, sadzania na odwrócony taboret, tzw. prania mózgu, do tragicznej śmierci włącznie. Największą presję wywierano na Okopowej (tzw. dobry i zły ubek — na zmianę).
W 1988 r. druga z drukarni, u p. Andrzeja Grzegowskiego na Pogórzu Górnym na ul. Sztajera, została namierzona i również mnie z tym powiązano, miałem za to sprawę karną; dostałem wtedy grzywnę 30 000 zł i koszty sądowe 1500 zł plus ogłoszenie w prasie 10000 zł oraz zatrzymanie na kilka dni aresztu.
W Stoczni Gdyńskiej zorganizowałem grupę dobrze zakonspirowanych i bardzo zdeterminowanych do działania robotników. Celem oczywiście było między innymi zastraszenie aktywistów PZPR. Wiele razy grupa ta dezorganizowała zebrania partyjne, co było bardzo widoczne dla wszystkich i bardzo deprymujące dla partyjnych. Robiono to w różny sposób — wyłączano prąd, odłączano oświetlenie, wrzucano świece dymne do pomieszczeń przez komin wentylacyjny.
Oczywiście ważną sprawą było też informowanie pracowników Stoczni o działaniach podziemnych, uświadamianie im, że nie tak łatwo złamać ducha… Jako elektryk umiałem tak przestawić fazy w pracujących na halach produkcyjnych wentylatorach, że po rozpoczęciu pracy uruchamiał się nawiew zamiast wywiewu. Wcześniej umieszczone w wentylatorach ulotki natychmiast wylatywały na halę, a sprawcy już dawno nie było… W tym czasie pracowała już drukarnia offsetowa w piwnicy budowanego przeze mnie domu w Gdyni Dąbrowie. Plac budowy, hałas, praca ciężkich maszyn — to był doskonały kamuflaż dla drukarni.
Moja grupa zorganizowała też malowanie na suwnicach wydziału K-1 napisów „Solidarność”, wieszanie kukły gen. Jaruzelskiego, jak również sekretarza wydziału K-1 Stachowiaka. Tu wielka odwagą wykazał się Bogdan Pełka, Marek Bieliński, Heniek Parszyk, Mirek Korsak. To były wyczyny na miarę kaskaderów. Te działania miały bardzo duży wpływ na podtrzymywanie ducha i godności stoczniowców. Razem z Romanem Zwiercanem postanowiliśmy wydawać Gazetkę „SOLIDARNOŚĆ WALCZĄCA Grupa Zakładowa Stoczni Komuny Paryskiej”, w której głównie piętnowaliśmy publicznie kapusiów pracujących w stoczni oraz działaczy PZPR. W gazetce podpisywałem komunikaty jako Szef Grupy SW. Pisałem też artykuły i jednocześnie byłem drukarzem na sitodruku. Pojawienie się broszury wywołało popłoch wśród egzekutywy PZPR, kierownictwa i dyrekcji stoczni.
Powołano specjalną komórkę SB do rozpracowania naszej grupy. Oczywiście kierowano podejrzenia w moją stronę i próbowano mnie pilnować, ale niczego nie potrafiono mi udowodnić.
Dla skuteczniejszego działania zorganizowałem z Romanem Zwiercanem grupę sabotażowo-dywersyjną. To już była pełna determinacja. Opracowywano i przygotowywano wykorzystanie różnych środków chemicznych. W 1987 grupa przygotowała wybuch w budynku Komitetu Miejskiego PZPR w Gdyni. Zostałem zatrzymany, próbowano mi postawić zarzut wykonania i podłożenia bomby, jednak z braku możliwości bezpośredniego powiązania po 48 godzinach mnie wypuszczono. W 1986 i 1987 r. włączyłem się w działalność Radia Solidarność i Radia Solidarność Walcząca. Zorganizowałem współpracę z pracownikami Politechniki Gdańskiej, gdzie wypalano płytki i skąd dostarczano niezbędne do uruchomienia nadajnika elementy. Bardzo zasłużył się tutaj Piotr Katulski. Nadajnik Radia Solidarność pracował w mieszkaniu państwa Białostockich w Gdyni.
W 1988 r. wspólnie z Jurkiem Kanikułą i Romkiem Zwiercanem wymyśliliśmy i przygotowaliśmy akcję zmiany nazwy ulicy prowadzącej do Stoczni Gdyńskiej z Marchlewskiego na ulicę Janka Wiśniewskiego. Nocą zamieniono fachowo przygotowane tablice z nową nazwą, w dzień wracały tablice z Marchlewskiego, i znowu nocą zamieniano na Janka Wiśniewskiego… Janek Wiśniewski został do dziś.
Te wszystkie działania miały wielki wpływ na postawę stoczniowców i mieszkańców Gdyni.
20 września 1988 byłem w komitecie Założycielskim Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni. Podjęto uchwałę i skierowano wniosek o rejestracje do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. 23 sierpnia 1988 odbyło się spotkanie z Lechem Kaczyńskim u Ojców Redemptorystów przy ul. Portowej. W spotkaniu uczestniczyli ludzie z Solidarności oraz Solidarności Walczącej. Celem spotkania był miedzy innymi strajk w Stoczni Komuny Paryskiej. Po wyjściu ze spotkania zostali w brutalny sposób porwani i aresztowani przez SB tylko działacze Solidarności Walczącej — za uczestnictwo w nielegalnym zebraniu, które miało na celu wywołanie strajku w Stoczni. Byli to: Edward Frankiewicz, Bogdan Partyka, Bogdan Jankowski, Andrzej Tyrka oraz Henryk Wojtaszek. Po 48 godzinach aresztu, przewiezieni do prokuratora w Gdyni, zostaliśmy zwolnieni. Jedynie Henryk Wojtaszek, mający tymczasowe zameldowanie w Gdyni, dostał nakaz opuszczenia miasta Gdyni oraz został zwolniony z pracy.
13 października 1988 nasza grupa, przeprowadziła wybory do Prezydium komisji Zakładowej NSZZ Solidarność. W skład prezydium weszli ludzie z SW: przewodniczącym został Ireneusz Bieliński z wydziału K-5, zastępcą — Edward Frankiewicz z K-1, sekretarzem — Waldemar Pasturczak z TK, skarbnikiem — Andrzej Tyrka z K-1. Było to zdominowanie Solidarności stoczni przez Solidarność Walczącą. O tych faktach przejęcia NSZZ Solidarność przez Solidarność Walczącą nie wspomniano w oficjalnej historii stoczni.
Przy omawianiu całego okresu mojej działalności w Solidarności Walczącej trudno mi nie wspomnieć o żonie Barbarze, która wychowywała czworo dzieci a była czynnie zaangażowana w działalność podziemną, prowadząc punkt kontaktowy oraz kolportaż i wreszcie, bezpośrednią walkę z nękającą dom i dzieci esbecją.