Od 1982
Solidarność
Walcząca
Odział Trójmiasto
Radio
Radio SW w Trójmieście.
Od lewej skaner do nasłuchu SB. Obok, jeden z nadajników jakie używaliśmy.
Kartki z zapisem nasłuchu kanałów SB, z października 1988.
Zjdjęcie podsłuchu wykrytego w gniazdku z prądem, po prawej gniazdo „czyste”.
Fragment korespondencji Romana Zwiercana z Jankiem Białostockim
Poniżej fragment korespondencji Romana Zwiercana z Jankiem Białostockim. Roman prosi o przekazanie nadajnika z przygotowaną do emisji audycją, które przygotowywał Janek. Zachowana korespondencja pochodzi z końca 1988 roku.
Andrzej Kołodziej ściągnął duży, o mocy 100 W, nadajnik na częstotliwość II programu TVP. Piotr Jagielski, w którego był dyspozycji, wspomina: „Nadajnik pochodził z Francji. Został wykonany z udziałem Pana który nadal pracuje w RF ( publiczne radio francuskie). Niestety nie pamiętam jego nazwiska. Jest teraz jednym z dyrektorów RF. Najczęściej wchodziliśmy tym nadawaniem na kanał telewizyjny, w Gdańsku na Przymorzu. To był lokalny program w TV pr. 2 – prawdopodobnie na częstotliwości 77,25 MHz . O 19.00 nadawali wiadomości lokalne, chyba nazywały się jak teraz, – Panorama. Za drugim i następnymi razami były emocje bo i my i bezpieka czekaliśmy na 19.00”
Dysponowaliśmy też radiotelefonami. Kilkoma przenośnymi i trzema samochodowymi o mocy 4 W. Był to sprzęt zarezerwowany do akcji specjalnych. Krótkofalówki samochodowe wyposażone były w anteny magnetyczne, które można było przyczepiać do dachu samochodu. Dzisiaj jest to powszechnie stosowane, w latach 80″ był to sprzęt nowoczesny.
Poniżej nadajniki produkowane we Wrocławiu. Po lewej stronie radiotelefony przenośne i skaner do nasłuchu SB.
Solidarność Walcząca w Trójmieście rozpoczęła nadawanie audycji radiowych stosunkowo późno.
Solidarność Walcząca w Trójmieście rozpoczęła nadawanie audycji radiowych stosunkowo późno, dopiero po okrzepnięciu struktury i pozyskaniu nadajników . Otrzymano je z Wrocławia w 1987 roku, a później z Francji. Prekursorem, choć jeszcze nie w ramach SW, był Roman Zwiercan, który wraz z Witoldem Marczukiem wyemitował kilka audycji radia Solidarność, w 1985 roku w sopockiej dzielnicy Brodwino. Był to jednak tylko epizod opisany w relacji Romana pt. „Przygoda z radiem”.
Audycje SW rozpoczął nadawać Andrzej Kołodziej w połowie 1987 roku. Nie były to jednak jeszcze audycje przygotowywane w Trójmieście, lecz we Wrocławiu. Andrzej wspólnie z Ewą Stoja, w ramach testów, emitował program z mieszkań i klatek schodowych, m.in. w Gdańsku Siedlcach, na osiedlu Mickiewicza, z falowca przy ul. Obrońców Wybrzeża, na Żabiance z mieszkania przy ul. Sztormowej i na Zaspie przy ul. Startowej obok bloku, w którym mieszkał Wałęsa, z mieszkania p. Geny Makowicz. W Gdyni miejscem nadawania było mieszkanie na Wzgórzu Nowotki (obecnie Biskupa Dominika) przy ul. Ujejskiego.
Przy dostrajaniu sprzętu i nadajnika na drugi program telewizji pomagał Piotrek Jagielski. Pracował on wówczas w gdyńskim Radmorze. Piotrek zajmował się także przeglądem, naprawami i przeróbkami nadajników, głównie dla „Solidarności”. Zorganizował grupę nazywaną „Radiem Terleckiego”, która nadawała audycje w całym Trójmieście. Współpracował od 1982 roku z Bogdanem Borusewiczem, a Andrzejowi głównie dostarczał „ochronę”, a więc odbiorniki radiowe nastrojone na częstotliwość milicji i SB oraz skanery służące temu samemu celowi.
Podstawowym problemem przy nadajnikach dużej mocy, których przerzut z Francji zorganizował Andrzej, była niestabilność sygnału. Miały ten feler, że częstotliwości „rozjeżdżały się” i trzeba było je precyzyjnie dostrajać prawie po każdym użyciu.
Ten sam problem zauważył Jan Białostocki, który otrzymał nadajnik od Andrzeja pod koniec 1987 roku, tuż przed jego aresztowaniem. Już po aresztowaniu Andrzeja Kołodzieja, Marek Czachor przejął sprzęt elektroniczny zdeponowany u Piotra, między innymi kilka skanerów. Dwa nadajniki dużej mocy pozostały w gestii Piotra.
Pierwszy komunikat, który nadał Jasiu, dotyczył aresztowania Romana Zwiercana. Tekst przygotował Marek Czachor podpisując się jako Michał Kaniowski. Janek przeredagował go na potrzeby nagrania. Nadawał w Gdyni z Piotrem Bagińskim, kolegą z AWFu, z lokalu przy ul. Śląskiej 51/30. Na tym samym osiedlu mieszkała Teresa Zajdel. To ona po usłyszeniu komunikatu jako pierwsza, nie wiedząc o tym, że to Jana sprawka, przybiegła do Jadwigi Białostockiej krzycząc „Pani Jadziu, niech Pani szybko włącza, bo nadają…”. Było to jeszcze w trakcie trwania audycji i pani Jadzia ze stoickim spokojem odparła: „wiem, wiem”, jakby to było coś całkiem normalnego. Oczywiście nie przyznała się, że to jej syn „sieje wolne słowo” w eterze. Jan przyznaje, że emocje były olbrzymie. Nie znali zasięgu urządzenia. Przed przystąpieniem do pracy, należało dokładnie przestrzegać instrukcji rozwieszania anteny aby maksymalnie wykorzystać możliwości sprzętu. Kilka audycji nadali z mieszkania Jasia, ale było to niebezpieczne, ponieważ mieszkanie to było równolegle używane jako punkt do przerzutu bibuły.
W nadajniku ciągle coś się psuło i trzeba było wymieniać a to jakieś oporniki, a to jakieś układy. Naprawiali to elektronicy z politechniki. Radiowcy w stoczni też coś reperowali. Swój udział w naprawach miał Włodek Dunin, który organizował części u siebie w pracy, w MORSie. Reperacje nie pomagały na długo. W którymś momencie okazało się, że więcej czasu zabierało organizowanie części do nadajnika i jego naprawy niż sama praca. Dzisiaj wiemy, po relacji Piotra Jagielskiego, że chodziło o niestabilność sygnału, uciekanie z żądanej częstotliwości. W końcu Janek zaangażował do pomocy znajomego krótkofalowca, Janusza Smyk, który fantastycznie poradził sobie z problemami, wzmacniając dodatkowo siłę sygnału. Janusz mieszkał w Gdyni na Karwinach, gdzie próbował urządzenie po każdej poprawce . Sąsiedzi mieli problemy z odbiorem programów TV, bo przy każdym włączeniu nadajnika zapadała cisza. Fonia była skutecznie zagłuszana, mimo że żaden tekstowy sygnał nie szedł w eter. Przerobił on sposób zasilania tak, że można było podłączać nadajnik do zapalniczki samochodowej, co znacznie upraszczało instalację i przyspieszało „zwinięcie” sprzętu w razie zagrożenia.
Jasiu dysponował starą Zastawą i przystosował ją na potrzeby emisji radiowych. Zamontował na dachu aluminiowy bagażnik – taki zwykły, jak kiedyś produkowali – i wmontował w niego przystosowaną specjalnie antenę. Były jednak problemy, bo antena musiała spełniać określone parametry, a rozstaw rurek bagażnika nie spełniał tych wymagań. Po kilku próbach udało się i nadawanie ruszyło pełną parą. Zasięg był znacznie mniejszy niż przy emisji z wyżej położonych mieszkań, ale rekompensowane było to ilością audycji i wielością miejsc, z których można było nadawać. Wybierane były do tego celu wyżej położone punkty w osiedlach. Było to też znacznie bezpieczniejsze. Audycje były zwykle bardzo krótkie i wchodziły na częstotliwość telewizyjną. Było to korzystne, ponieważ nasze audycje nie musiały i nie były zapowiadane w prasie. Po kilku minutach emisji na Płycie Redłowskiej przejeżdżało się np. na Witomino. Niewielki zasięg sygnału ograniczał praktycznie do zera możliwość namierzenia.
Początkowo, kiedy jeszcze nie było wiadomo na ile nadawanie z samochodu jest bezpieczne, Jan jeździł z Włodkiem Duninem. Później uznał, że będzie nadawał sam, zyskując miejsce pasażera, gdzie pod przykryciem „ pod ręką”, miał cały sprzęt. Po prawie roku nadawania i ciągłych przeróbek, radio poszło do kolejnego remontu do elektroników. Prawdopodobnie już nie wróciło. Szczęśliwie w tym czasie, pod koniec 1988 roku, Jasiu otrzymał drugi nadajnik od Edka Frankiewicza. Był to sprzęt pozyskany za pośrednictwem Tymczasowej Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”, Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Okazało się, że związkowcy nie bardzo mają ludzi, którzy mogą nadawać. Przetestował go wcześniej Roman Zwiercan z Małgosią Żywolewską (Jolką) nadając kilkanaście audycji, również z samochodu. Gdy okazało się, że jest w pełni sprawny, nadajnik wrócił do Edka i za jego pośrednictwem do Jana. Przekazanie odbyło się w samochodzie zaparkowanym na ul. Tatrzańskiej w Gdyni, przy lesie. Do nadajnika załączona była mało precyzyjna instrukcja i Jasiu, przed rozpoczęciem pracy musiał skorzystać z pomocy Janusza Smyka, który wyjaśnił zasady jego działania. Problem polegał na tym, że nadajnik zbudowany był zupełnie inaczej niż wcześniej użytkowany.
Była to niewielka podłużna skrzynka, pomalowana na zielono, do której podłączano zwykły, prymitywny magnetofon kasetowy. Całość nie zajmowała dużo miejsca. Można było spokojnie zmieścić urządzenie na siedzeniu samochodu i przykryć ręcznikiem. Nie było nic widać. Podczas pierwszego, testowego użycia nowego nadajnika przez Jana, u siebie w domu, obecny był Edek Frankiewicz.
Jasiu zorganizował studio, w którym nagrywano teksty. Początkowo był problem z lektorami, bo nie mógł to być nikt znany esbecji aby głos nie został rozpoznany. Wreszcie po wielu próbach, znaleziono Marka Czapiewskiego, który w ocenie słuchających miał „radiowy” głos. Audycje rozpoczynały się fragmentem piosenki „Mury” Jacka Kaczmarskiego. Na pewno te, które Edek otrzymywał z TKZ-tu. Nie jesteśmy pewni, czy również nasze. Proszono też słuchaczy, aby potwierdzili odbiór migotając światłami w swoich mieszkaniach. Audycje komponował osobiście Jan. Były nadawane regularnie i często zmieniane. Przeważnie w soboty, gdy ludzie siedzieli przed telewizorami, nadawaliśmy nową porcję wiadomości. Oficjalne teksty komunikatów od początku 1988 r. docierały do studia za pośrednictwem Marka Czachora. Spotykał się z Janem w Gdyni, na granicy lasu i wędrowali od ul. Witomińskiej w górę, do starych torów prowadzących od ul. Podolskiej do jakiegoś leśnego obiektu wojskowego. Następnie zataczali łuk nad cmentarzem i szli, aż do Chylonii. Poza tymi materiałami, do przygotowania audycji wykorzystywane były także informacje z gazetek.
Maciek Kuna wspomina, że w połowie 1988 roku, za pośrednictwem Marka Czachora skontaktował się z Jasiem. Otrzymał od niego nadajnik. Było to w trakcie strajków, w stoczni. Maciek próbował wyemitować audycję, ale ponieważ nie udało mu się złapać sygnału we własnym radiu, uznał, że jest coś popsute i zawiózł nadajnik do naprawy, komuś „mieszkającemu w Sopocie, w wieżowcu, na Brodwinie”. Był tam kilka razy ale radio wciąż nie było naprawione.
Nie potrafimy ustalić dzisiaj, do kogo trafił nadajnik i czy faktycznie był popsuty. Możliwe, że nadajnik był na częstotliwość telewizyjną, nie radiową, więc sprawdzenie przez Maćka nie było miarodajne.
Jest to możliwe, bo wszystko wskazuje na to, że opisane zdarzenie dotyczyło nadajnika, który Jan przekazał do kolejnej naprawy i „który, prawdopodobnie, już nie wrócił”.
Radio Solidarności Walczącej w Trójmieście zakończyło nadawanie w 1990 roku, tak jak pozostałe struktury SW. Nigdy nie zostało namierzone i nikt, w związku z jego działalnością, nie był represjonowany.