Od 1982

Solidarność
Walcząca
Odział Trójmiasto

 

Obchody 25 lecia SWT

16 maja 2010 r. w Gdyni obchodziliśmy 25 lecie ukazania się pierwszego numeru
gazetki Solidarność Walcząca Oddziału Trójmiasto.

Relacje będą ukazywać się sukcesywnie na tej stronie w miarę opracowywania materiałów.
Zapraszamy do zaglądania.

Na początek prezentujemy specjalny numer gazetki SW Oddziału Trójmiasto 

oraz SW Grupy Stoczni im. Komuny Paryskiej, wydanych po dwudziestoletniej przerwie na tę okazję.

Konferencja

Wybierz, która cześć konferencji Cie interesuje.

dr hab. Mirosław Golon, dyr. Oddziału IPN w Gdańsku

dr hab. Mirosław Golon, dyrektor gdańskiego oddziału IPN (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

             Patronat nad naszą konferencją, jako główny patron, objął prezydent Lech Kaczyński, prosiłbym zatem wszystkich państwa o powstanie i uczczenie minutą ciszy pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wszystkich ofiar tragedii smoleńskiej.

            Wśród patronów konferencji mamy prezydentów wszystkich miast Trójmiasta. Bardzo im dziękuję za pomoc. Są dzisiaj nieobecni, ale na pewno duchowo wspierają te uroczystości, szczególnie gospodarz tego miejsca, czyli prezydent miasta Gdyni. Oczywiście dziękuję również wielkiemu mecenasowi organizacji i stowarzyszeń kombatanckich, wielkiemu opiekunowi również IPN – naszemu metropolicie, ekscelencji arcybiskupowi Głodziowi, który również zgodził się objąć patronatem tę konferencję.

            Imiennie chciałbym przywitać tylko trzy osoby. Witam pana przewodniczącego Kornela Morawieckiego, któremu dziękuję za przybycie.

            Chciałbym serdecznie przywitać panią dyrektor Dagmarę Opacką, dyrektor tego wielkiego wspaniałego muzeum. Ona dzisiaj do rana gościła tutaj w ramach „nocy muzeów”, w tym na naszej wystawie. Nasza noc muzeów była taka z SW, nie tylko tam, na Polankach w Gdańsku, w archiwum IPN (bo była to też „noc archiwów”). Tej nocy było tu ponad trzy tysiące osób, a więc kilka razy więcej, niż jest nas tutaj na sali widziało tę wystawę SW.

            Trzecia osoba, którą powinienem szczególnie przywitać, to przedstawiciel władz miasta Gdyni, przewodniczący Rady Miasta Gdyni, pan Jerzy Miotke.

            Witam oczywiście wszystkich obecnych, a przede wszystkim tych, dla których, zorganizowaliśmy całą tę konferencję, czyli członków Solidarności Walczącej.

            Dla mnie, młodego chłopaka, licealisty, a potem w Olsztynie, bardzo spokojnym, jeśli chodzi o opozycję niepodległościową, i potem w Toruniu, już mniej spokojnym, studenta w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, ta organizacja była legendą. Wychowywałem się na niej, kształtowałem się na wzorcu jej działania, w tym także na jej wielkiej myśli politycznej, w tym na wspaniałym kierunku wschodnim. Zawodowo akurat zajmuję się stosunkami polsko-sowieckimi, historią, widzę więc wyraźnie, że nadzieje, uznawane wtedy za całkowicie nierealne, przynajmniej częściowo udało się zrealizować. Spory jest wkład SW w to, co się w Rosji zmieniło na lepsze. Ale przede wszystkim, jeśli chodzi o Polskę, SW miała ogromny wkład w odzyskanie niepodległości. Również wybory 1989 roku to w części dużej zwycięstwo SW i jej aktywności. Mobilizowała ona społeczeństwo chociażby do tego, aby w tych słusznie krytykowanych wyborach kontraktowych dać łupnia komunistom, żeby nie pójść na drugą turę w tak masowej ilości.

            Po roku 1990 ta organizacja została przez popularyzatorów historii najbardziej pokrzywdzona. Kilkanaście lat prawie że milczenia, prawie że zapomnienia, które przerwały dopiero lata 2006, 2007, czas przygotowań do wielkiego 25-lecia. To i wystawy, które chociażby widzieliśmy przed kościołem w Gdyni. To są publikacje, pierwsze publikacje materiałów źródłowych, przygotowywane już rok czy dwa lata wcześniej przez nieobecnego tutaj (zastępuję go) pana dyrektora Biura Edukacji Publicznej, pana dyrektora Łukasza Kamińskiego. To są również wydane bardzo interesujące materiały wspomnieniowe, w tym twórcy, przewodniczącego, pana Kornela Morawieckiego. Ostatnie lata, szczególnie organizacja konferencji poznańskiej to jest już sporo. Część materiałów jest w Internecie, mam nadzieję, że niedługo również pozostałe, szczególnie publikacje książkowe będą w Internecie, że powiększa się dostępność informacji o Solidarności Walczącej. Zwracam też uwagę, że akurat dr Kamiński, bardzo dobry znawca tej problematyki jest jednym z głównych odpowiedzialnych za Encyklopedię Solidarności. Za to sztandarowe wydawnictwo, które teraz, od sierpnia będzie drukowane i stopniowo kolejne tomy pewnie przez rok będą się ukazywały. Liczę na to że po wydaniu tych wielu tomów Encyklopedii Solidarności nie trzeba będzie od razu pisać Encyklopedii Solidarności Walczącej. Że ona będzie na kartach tamtej. Wydamy też materiały i tej konferencji, i dodatkowe materiały źródłowe – aby trójmiejska SW również miała dużą, jeszcze większą niż wielkopolska, publikację naukową. Mam również nadzieję, że w przyszłości powstanie i zostanie opublikowana w Internecie, pełna synteza organizacji. Dokonania SW są tak wielkie, a historia po tych dwudziestu paru latach przyznała jej rację Kornelowi Morawieckiemu. Mówi się że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Pod wieloma względami Kornel Morawiecki takim prorokiem był. Jego zatem, jako pierwszego referenta, bardzo proszę o otwarcie konferencji.

Geneza powstania  Solidarności Walczącej

Kornel Morawiecki

Kornel Morawiecki – Geneza powstania Solidarności Walczącej. (tekst autoryzowany)

Zadano mi temat genezy SW.

Zacznę od symbolu, od tej naszej kotwicy, wiąże się ona bowiem z genezą Solidarności Walczącej. Pamiętam czas, kiedy przygotowywaliśmy się do powołania pisma, potem do jakiejś struktury, którą nazwaliśmy Porozumienie Solidarność Walcząca, wreszcie organizacji. Pamiętam noce spędzone z moim przyjacielem, który jest tu z nami na sali, z Romkiem Lazarowiczem – myśleliśmy nad tym, co powinno być naszym symbolem i razem doszliśmy do wniosku, że to musi być kotwica, bo oznacza ona nadzieję. Tę wielką nadzieję, taką nadzieję pierwszych chrześcijan na zbawienie, na zwycięstwo. Uznaliśmy, że to musi być również symbol nawiązujący do pokoleń przed nami, do tych najbliższych przed nami, do pokoleń drugiej wojny światowej, które oddały olbrzymią ofiarę poświęcenia, krwi i takiej zatraty w walce o Polskę, w nieliczeniu się ze sobą, z realnością.

Myśmy wtedy sobie powiedzieli, że przecież my tej Solidarności raczej już nie wynegocjujemy od generała Jaruzelskiego, nie wymodlimy jej w kościołach. Byliśmy wtedy świadomi, co się stało z bardzo ważnym dokumentem, tezami Społecznej Rady Prymasowskiej z kwietnia 1982 roku o ugodzie społecznej. W naszym odczuciu ten dokument był zbyt daleko idącym ustępstwem na rzecz Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, był bardzo spokojny, a nawet ustępliwy. Ten dokument został wydrwiony, wyśmiany w środkach masowego przekazu. Oni uważali, że już z nami, z Polakami wygrali. Powiedzieliśmy sobie wtedy, że powołamy coś takiego, jak Solidarność Walczącą, coś co ich pokona.

Wtedy –  pan dyrektor oddziału IPN-u słusznie to zauważył – te nasze zamiary wydawały się przekraczać możliwości, bo przecież chcieliśmy nie tylko niepodległości Polski, nie tylko wolności dla siebie samych, dla nas, Polaków, ale, jak napisaliśmy to w przysiędze: „Będę walczyć o solidarność między ludźmi i narodami”. Chcieliśmy wolnych narodów Ukrainy, Litwy, Białorusi, Rosji, Gruzji… Chcieliśmy zjednoczonych Niemiec, wolnych zjednoczonych Niemiec, ale zjednoczonych w prawdzie, w świadomości tego, jaką krzywdę zrobili Europie w drugiej wojnie światowej.

Wspomnę tutaj jeszcze o środowiskowej genezie. Dla mnie osobiście dokonaniem, z którego jestem dumny, była obecność z moimi kolegami na placu Zwycięstwa z transparentem „Wiara- Niepodległość” , na tym placu, gdzie właśnie Papież wzywał nas do śmiałości, do przyjęcia tej wielkości ducha polskiego, a właściwie ducha Bożego w nasze serca. Potem był „Biuletyn Dolnośląski”. Są tu dziś ludzie którzy z nami to pismo robili – tutaj jeszcze raz wspomnę nazwisko Romka Lazarowicza, Hani Łukowskiej, ludzi, którzy wtedy starali się to wolne słowo, to niepodległe słowo nieść.

Przedwczoraj byłem na podobnej sesji związanej z działalnością  poznańskiego oddziału Konfederacji Polski Niepodległej. Tam oddałem hołd ludziom, którzy pierwsi w komunistycznej Polsce w sposób zorganizowany podnieśli zawołanie Niepodległość i umieścili je na sztandarach. Myśmy je przejęli. W zorganizowany sposób staraliśmy się pomóc odzyskać niepodległość naszą, niepodległość narodów zniewolonych, całego Związku Sowieckiego. I po części nam się to udało. To jest coś niesamowitego, bo i ta nasza siła, i nasza ofiara, a nawet nasza determinacja były niewspółmiernie małe do osiągnięcia. Przecież przed nami byli ci, którzy umierali. Żołnierze wyklęci, ci chłopcy, którzy szli wtedy w ten polski las po drugiej wojnie światowej, nie godząc się z sowieckim wyzwoleniem, które było przecież także zniewoleniem Polski. Ale nie takim jak pod okupacją niemiecką. I to Rosjanie pokonali tego wroga, którego celem było to żeby Polski w ogóle nie było.

Tragedia smoleńska, ta ostatnia nasza wielka katastrofa to ostatni akord tej drugiej wojny światowej. Wojny, wydawało się zwycięsko zakończonej dla najeźdźców. Po wrześniu 1939 roku minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Mołotow z dumą, z emfazą mówił, że skończył się ten pokraczny bękart traktatu wersalskiego, skończyła się Polska. Otóż katastrofa smoleńska pokazała, że Polska się nie skończyła. Że zostanie pamięć o tych, którzy poszli na ten nierówny bój z Niemcami, z Sowietami. O tych, których zabito strzałem w tył głowy, w Katyniu, o tych, którzy umierali w Oświęcimiu, również o Żydach Polskich wyniszczonych do szczętu. O narodzie, który z nami współpracował i trwało to przez wieki, a którego nie ma między nami. Zostanie pamięć o Polakach i Polska jako samodzielny byt narodowy. Trwać będzie, bo jest światu i nam, Polakom, Europie potrzebna. Potrzebna jest do naszej i waszej wielkości.

Pamiętajmy, że najważniejsi na tym świecie nie jesteśmy my indywidualnie, nie każdy z nas. Że są rzeczy ważniejsze od życia ludzkiego, że ważniejsza jest zbiorowość. Wielka zbiorowość, wielopokoleniowa, oddana swoim przodkom i swoim dokonaniom w języku, w myśli, w organizacji. To jest ważniejsze od każdego z nas. Ale w naszej polskiej tradycji, w naszej kulturze była świadomość tego, że są jeszcze większe rzeczy i wartości. Takie jak honor, jak prawda, jak wolność. W ostatnich dekadach dołączyło do tego wielkie słowo „solidarność”.

Te słowa wymagają ofiary, wymagają poświęcenia – i taka była głęboka geneza SW. Stąd się wzięliśmy i myślę, że będziemy potrzebni jeszcze młodemu pokoleniu. Cieszę się, że IPN, że część polskiej inteligencji zauważyła tę naszą obecność, nasze istnienie, i że stara się przywrócić dobre słowo „solidarność”, wokół którego wyrośliśmy. Słowo, które było nam drogowskazem i oby nas wszystkich dalej prowadziło w walce o lepszy świat.

– 1 – dr hab. Mirosław Golon

 dr hab. Mirosław Golon (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

         Dziękuję z wprowadzenie Kornelowi Morawieckiemu. Dziękuję wielkiemu ideowcowi, którego koncepcje w dużej mierze sprawdziły się, któremu także jako organizatorowi udało się stworzyć coś wielkiego: skupił kilkuset aktywnych, skutecznych członków SW i kilka tysięcy osób wspierających. Organizacja trudna do opisania, bo bardzo dobra, jeśli chodzi o działalność, o poziom zakonspirowania. Po latach stwarza to spore problemy badawcze. Będziemy o tym mówili w niektórych referatach, przygotowanych przez zawodowych historyków.

            Mamy na tej konferencji taki równy podział – trzech historyków i trzech bohaterów historii, autorów wspomnień także o części swojej działalności. Trzy wielkie legendy.

            Przechodzimy teraz już od wrocławskiej legendy do naszej nie tylko trójmiejskiej ale przede wszystkim gdyńskiej legendy. Człowiek legenda, wielki bohater sierpnia 80, gdyńskiego wielkiego sierpnia i wielkiego człowieka SW. Poproszę pana Andrzeja Kołodzieja.

Początki SW w Trójmieście 

Andrzej Kołodziej – początki SW w Trójmieście 

          Chciałbym podziękować  tym, dzięki którym się tu spotykamy. Przede wszystkim Romanowi i Magdzie Zwiercanom. To była ich idea i wielka determinacja, aby do tej konferencji i do powstania książki doprowadzić.

W 1980 roku byłem współtwórcą Solidarności, byłem szefem strajku w stoczni w Gdyni i zastępcą Wałęsy. Działalność w Solidarności Walczącej zacząłem po powrocie z czeskiego więzienia w 1983 roku. Poszukiwałem innych niż dotychczas rozwiązań. Nie działalności lewicowej, tak byłem wychowany, tak bardzo w tradycjach niepodległościowych. Dzięki Ewie Kubasiewicz, która jest tutaj obecna, trafiłem do SW. Idea odpowiadała mi idealnie. Po prostu to, co proponował Kornel i SW, to było dążenie do niepodległości, do zniszczenia komunizmu. To mnie pasjonowało. Zdecydowałem wtedy, że tędy pójdę.

Znane są mi opowieści o powstaniu już w 1992 roku Solidarności Walczącej w Gdańsku lecz nie znajdują one potwierdzenia ani w dokumentach a relacjach. Roman Jankowski przypisujący sobie dominującą rolę w tworzeniu takich struktur nie potrafi przedstawić na to żaddnych dowodów działania. Dlatego pozwalam sobie zacytować udokumentowany opis początków „SW“ w naszym regionie.

Oto fragment książki „ …o godność I wolność. Po prostu…“ zwierający opis tworzenia „Solidarności Walczącej“ oddział Trójmiasto:

 Początki SW tutaj, w Trójmieście były dosyć trudne, ponieważ większość ludzi była zaangażowana w Solidarność [oficjalną]. To jest miasto, że tak powiem, wałęsowskie, solidarnościowe, ludzie poszli więc w kierunku solidarności związkowej. W pewnym sensie było to wtedy, w 1983 roku, dla ludzi wygodne. Tym bardziej że nie kto inny, jak Aleksander Hal napisał słynny list wzywający ludzi z podziemia do ujawniania się. Uznał, że pewna grupa społeczna zaczęła się dogadywać z komuną, a podziemie nie jest potrzebne. Ja zaś wtedy uważałem, byłem przepełniony taką myślą, że należy walczyć. Walczyć do końca. I tak postępowaliśmy.  

        W czerwcu 1982  rozpoczęła działalność podziemną Solidarność Walcząca. Organizacja ta powstała we Wrocławiu z inicjatywy Kornela Morawieckiego. Była to odpowiedz na tzn. propozycję części Episkopatu niektórych działaczy podziemnych struktur „S“ – zaniechania walki I zawarcie porozumienia z władzą. SW za swój cel nadrzędny uznała walkę z komuną aż do ostatecznego jej obalenia. Jej struktury zaczęły powstawać natychmiast w innych ośrodkach.
W maju 1982 roku Roman Jankowski nawiązał kanałem związkowym kontakt z Kornelem Morawieckim, który wraz z grupą przyjaciół -działaczy podziemnej „S” we Wrocławiu – przygotowywał się do utworzenia „Solidarności Walczącej”. W efekcie tego spotkania doszło do ustalenia kontaktów na najbliższą przyszłość przez Annę Birecką.  Po aresztowaniu /w grudniu 1982/ Anny Bireckiej Roman Jankowski nie był w stanie nawiązać kontaktu z Kornelem Morawieckim w wyniku czego Roman Jankowski nie podjął żadnych działań na rzecz utworzenia struktur „SW” w Trójmieście.
Pomimo sporadycznych kontaktów prywatnych z działaczami „SW” z Wrocławia, do końca 1983 roku nie udało się uruchomić jakiejkolwiek działalności „SW” w Gdańsku. Dopiero w lutym 1984 /prawdopodobnie/ z inicjatywy Tadeusz Świerczewskiego z  Wrocławia grupa  osób postanawia wydawać pismo „Ziemia Gdańska” dodając w podtytule , że jest to pismo „SW”. 

        Jednocześnie pojawiła się inna inicjatywa pod koniec 1983 r., kiedy to do Gdyni wrócił po dwuletnim pobycie w czeskim więzieniu Andrzej Kołodziej przywódca strajku sierpniowego w Stoczni im Komuny Paryskiej w Gdyni. Po kilku spotkaniach z Ewą Kubasiewicz Kołodziej , działający wówczas w strukturach „S” z Bogdanem Borusewiczem, spotyka się na początku 1984 roku emisariuszami „SW” z Wrocławia w mieszkaniu Zofii Kwiatkowskiej w  Gdyni. Pierwsze ogólnikowe spotkanie z Panem Paciorkowskim. Na drugim w marcu 1984 roku, w którym uczestniczą: Kołodziej, Ewa Kubasiewicz, Zofia Kwiatkowska i Andrzej Zarach z Wrocławia zapada wstępne ustalenie o powołaniu Oddziału „SW” w Trójmieście.

         Ostateczna decyzja zostaje podjęta w kwietniu 1984 na spotkaniu -gdzie po uprzednim przyjęciu przysięgi A.Kołodzieja- przez, Kornela Morawieckiego i Andrzeja Zaracha zapada decyzja o powołaniu Oddziału „Solidarności Walczącej” w Trójmieście.

         Początki tworzenia nowej organizacji w Trójmieście w 1984 roku są trudne. Prawie wszyscy chętni do działania są już gdzieś zaangażowani.

        Powstaje pierwsza redakcja w skład której wchodzi: Ewa Kubasiewicz, Wiesława Kwiatkowska i Stanisław Kowalski. Nowo powstała grupa nawiązuje kontakt z działającym w Gdańsku środowiskiem „Ziemi Gdańskiej” i początkowo w współpraca zapowiada się pomyślnie. Jednocześnie trwają działania zmierzające do powiększenia osobowego organizacji. W tym czasie współpracują stale: syn Ewy Kubasiewicz Marek Czachor z żoną Magdą, Ryszard Toczek i luźniej kilku pracowników Wyższej Szkoły Morskiej.
We wrześniu dołączył Roman Zwiercan, który w krótkim czasie staje się filarem „SW” w Trójmieście.

W tym samym okresie pojawia się poważna rysa na płaszczyźnie współpracy z „Ziemią Gdańską”. Grupa ta w wyniku wspólnych ustaleń podjęła się druku pierwszych numerów nowego biuletynu „Solidarność Wałcząca ” Trójmiasto. Jednak z niewiadomych przyczyn samowolnie przeredagowuje część tekstów przedłożonych do druku.
Zdaniem  środowiska „Ziemi Gdańskiej” teksty „SW” były zbyt radykalne i przedwczesne jak na owe czasy. Cały nakład został przekazany na wskazany adres Andrzeja Dobrzyńskiego na ul. Sztormową 7c skąd po decyzji redakcji „SW” Trójmiasto  trafia do kotłowni.

Od tego momentu Oddział „SW” Trójmiasto organizuje własne zaplecze poligraficzne w oparciu o środowisko artystów plastyków Sopockich: Marka Główczyka, Sylwii Gapszewicz i Renaty Godlewskiej z Gdyni. Późna jesienią 1984 roku przygotowany zostaje nowy numer „SW” Trójmiasto ale w grudniu tego roku SB trafia na trop A. Kołodzieja i w mieszkaniu na Sztormowej wpada część materiałów poligraficznych a  Kołodziej zmuszony jest ukrywać się.
W styczniu 1985 roku  ukazuje się ostatni numer ” Ziemi Gdańskiej” i urywają się kontakty się kontakty pomiędzy tym środowiskiem a „SW” Trójmiasto.

Dopiero na początku 1985 roku udaje się przygotować nowy numer, którego redakcją techniczną – w Sopocie na ul Wybickiego- zajmuje się Mikołaj Kostecki, były rektor Szkoły Morskiej.
W marcu rusza pierwsza drukarnia „SW” Trójmiasto, którą prowadzi Roman Zwiercan.
Jednocześnie „SW” drukuje pierwszy numer pisma  dla młodzieży „Tarcza” oraz z 
opóźnieniem 5 nr „Poza Układem”.

  Po roku dyskusji i docieraniu się stworzyliśmy zręby organizacji. Pomagały dziewczyny, takie jak pani Ewa Kubasiewicz, Elżbieta Nagengast, którą tu widzę, czy Zosia z Wyższej Szkoły Morskiej. W 1984 roku Romek Zwiercan wyszedł z więzienia i zaczęliśmy intensywnie tworzyć podstawy organizacji. Mnie mniej interesowało wydawanie publikacji, a bardziej konkretna walka, i tak ustaliliśmy, że będziemy tworzyć w Trójmieście taką grupę samoobrony, formację uderzeniową SW. Tak to się zaczynało. Ale tymczasem wydawaliśmy prasę. Nie wiem, w pierwszym roku wydaliśmy dziesięć numerów. Wydawaliśmy też dla Gwiazdów „Poza Układem“.

O tworzeniu naszej formacji paramilitarnej nie będę mówił o szczegółach, bo opowiada o tym książka dzisiaj prezentowana. W każdym razie postanowiliśmy, że w momencie gdyby czerwoni zaczęli zabijać poszczególnych przywódców Solidarności, przeszlibyśmy do walki czynnej.

W którymś momencie osobiście zdecydowałem o podłożeniu bomby pod Komitetem partii w Gdyni. Podkładał to Roman Zwiercan, do czego się przyznał. To był nie odwet, tylko ostrzeżenie, że nie są bezkarni.

Kornel bardzo dobrze przedstawił nasze motywy działania. Ja natomiast chciałbym podziękować ludziom, którzy mi wtedy pomagali, i przeprosić tych, których czasem musiałem pominąć bez wytłumaczenia. Trudno było mówić wówczas, gdy zajmowaliśmy się materiałami wybuchowymi, bronią, o wielu rzeczach nie wolno było mówić naszym dziewczynom, proszę zatem o wyrozumiałość, a jednocześnie wyrażam wdzięczność, bo dzięki ich trosce I cierpliwości dzisiaj nie tylko ja żyję.

To wszystko. Dziękuję

– 2 – dr hab. Mirosław Golon

dr hab. Mirosław Golon (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

            Chciałbym bardzo podziękować panu Andrzejowi za to wystąpienie, a szczególnie za to jedno zdanie, jeden problem który poruszył. Ten, który na wstępie miałem przypomnieć, chwaląc i przypominając, co osiągnęła i co zrobiła SW. Otóż dzięki temu ideowemu założeniu działalności według koncepcji Kornela Morawieckiego, dzięki włączeniu się do działalności w SW takich ludzi, jak Andrzej Kołodziej, dzięki przyłączeniu się setek innych ludzi doszło między innymi do czegoś, za co SW zawsze będę wdzięczny. Powiem dlaczego.

            Doszło do podłożenia ładunku wybuchowego pod Komitet Miejski PZPR w Gdyni. Jak Andrzej Kołodziej powiedział, „dlatego, żeby wiedzieli, że nie są bezkarni”. Dodam jeszcze więcej:, żeby wiedzieli, że oni są winni, oni przede wszystkim.

            W swojej dwudziestoletniej już pracy zawodowej, jako historyk, zajmuję się głównie PZPR. Tym, co ta partia robiła, tym, jak funkcjonowała. Najbardziej w latach czterdziestych, pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. Byli wierni, nie poodchodzili z tej partii. Nawet w kołach działaczy ruchu robotniczego, weteranów, byli obecni aż do jej rozwiązania. Może najbardziej przyzwoita była część, która wyszła z partii w roku 80, 81 czy 82, ale zostało wielu tych którzy firmowali, akceptowali, organizowali represje i szykany wobec społeczeństwa – czy to stalinowskie, czy późniejsze, gomułkowskie, a potem niejednokrotnie w epoce gierkowskiej. To jednak oni stali nad aparatem bezpieczeństwa, a nie aparat bezpieczeństwa nad nimi. To jednak oni decydowali o tym, kogo zaszczuwano, nie dawano mieszkania, nie dawano kolonii dzieciom. Nie dawano wynagrodzenia, nadgodzin, zasłużonego awansu, zmuszano do życia jak podludzie. PZPR ma w swoim dorobku tyle krzywd, win, grzechów, błędów, zbrodni. Tu szczególnie dekada stalinowska winna być potępiona, a PZPR bardzo pilnowała (chociażby aparatem cenzury), żeby o tym w ogóle nie pisać. Wobec tego należało im przypomnieć  krzywdy wyrządzone stanem wojennym, krzywdy, które PZPR wyrządziła, firmując go i triumfując w roku 82.

            Jak się czyta najbardziej obrzydliwe dokumenty pezetpeerowskie, to widoczna jest ta radość w osiemdziesiątym drugim. W dokumentach gminnych czy innych komitetów PZPR są obrzydliwe rzeczy. Wojciech Polak, który opisał dzieje toruńskiego NZS-u, powiedział: „Jako zaangażowany bojownik o wolność, członek toruńskiego NZS-u, nie jestem w stanie tego czytać, to mnie tak obraża”. Osobiście mam do tego bardziej neutralny stosunek i muszę to czytać, bo ktoś musi to czytać. Tam są przecież dowody winy komunistów.

            Tamten ładunek słusznie został podłożony, ale dobrze, że nikomu nie stała się krzywda. Dodam tutaj taką małą ciekawostkę. Wziąłem kiedyś dokumenty esbeckie, tu w Gdańsku, aby dowiedzieć się czegoś więcej o wyborach roku osiemdziesiątego dziewiątego tu, na Wybrzeżu i znalazłem paczkę akt dotyczących działalności terrorystycznej, zagrożeń terrorystycznych. W pewnym momencie znalazłem dość dokładny opis sprawy wybuchu. Gdzieś tam w tle pojawiło się znajome mi nazwisko, Roman Jankowski, ul. Abańska w Gdyni. I pytam się. Romanie, czy na ulicy Albańskiej drugi Roman Jankowski mieszkał? Odpowiedział, że nie, a więc to on. Udało mi się te materiały, nie tyle może odnaleźć, one były częściowo znane, ale jakoś upowszechnić. Taki mam osobisty kontakt z jedną z osób zamieszanych w tę sprawę.

            Panu Zwiercanowi dziękuję szczególnie za ukazanie się publikacji na ten temat. Trzeba pisać jak najwięcej, jak najszybciej do Internetu. Tak jak z pracą pana Morawieckiego, bo zdobycie egzemplarza papierowego dzisiaj, przy tak niewielkich nakładach jest bardzo trudne.

            Przechodzimy teraz do referatu zawodowego historyka, pana magistra Arkadiusza Kazańskiego z gdańskiego oddziału Biura Edukacji Publicznej.

SWT w aktach SB

Arkadiusz Kazański – SWT w aktach SB (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

Przyznam szczerze, że stanąć przed państwem i próbować opisać Solidarność Walczącą w aktach służby bezpieczeństwa to dosyć trudne zadanie, ponieważ tych akt na temat Solidarności Walczącej z Trójmiasta nie zachowało się zbyt dużo. Zdecydowana większość, została zniszczona, niemniej jednak udało mi się dotrzeć do kilku spraw, które tutaj państwu chciałbym przybliżyć.

Pierwsza dotyczy lipca 1986 roku, kiedy to pracownik Stoczni Gdańskiej Zbigniew Rosiak zgłosił się do Komendy Wojewódzkiej Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych i ujawnił swoją działalność w strukturach Solidarności, a także w czteroosobowej grupie Solidarności Walczącej, która zajmowała się takimi akcjami „dyscyplinującymi”. Były to akcje np. oblewania karoserii samochodów jakichś szczególnie aktywnych działaczy nowych związków zawodowych, członków organizacji partyjnych w zakładach pracy. Podpalano również oblewane łatwopalnymi płynami wycieraczki mieszkań takich działaczy. Zdarzyło się też w jednym wypadku pobicie. Zbigniew Rosiak opowiedział to wszystko Służbie Bezpieczeństwa, ujawnił nazwiska swoich kolegów, którzy działali z nim w tej czteroosobowej grupie. Dwóch z nich zostało aresztowanych, jeden, Dariusz Rożkowski, pracownik Polskiego Portu Handlowego, w ramach obowiązków służbowych wypłynął na barce do Holandii i tam pozostał. Nie udało się więc go zatrzymać

Na skutek zgłoszenia tego Zbigniewa Rosiaka Służba Bezpieczeństwa dopiero w lipcu 1986 roku wpadła na ślad tych aktów „dyscyplinujących”, których dokonywano w latach 1983-84. Uprzednio, 22 mają w 84 roku, na skutek niewykrycia sprawców tych aktów prokurator rejonowy pan Sznycer umorzył postępowanie. Dopiero po dwóch latach, w 1986 r. to postępowanie zostało wznowione. Zwrócę uwagę, że Służba Bezpieczeństwa na temat tej działalności dowiedziała się właściwie tylko tyle, ile powiedzieli zatrzymani. Takich przypadków było co najmniej kilkanaście. oni się przyznali się do działalności po kilku miesiącach pobytu w areszcie na Kurkowej. Zostali wypuszczeni na wolność na mocy amnestii w 1987 roku. W aktach jest też informacja, że wedle tych zeznań ta grupa bardzo blisko współpracowała z Tajną Komisją Zakładową Stoczni Gdańskiej i nawet TKZ przekazywał co miesiąc sumę 20 tys. złotych na taką działalność, powiedziałbym, bojową.

Następna sprawa dotyczy stycznia roku 1987, kiedy inspektorat ochrony funkcjonariuszy WSW w Gdańsku zatrzymał funkcjonariusza ZOMO (potem Miejskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Sopocie) pana Henryka Pieca pod zarzutem wymuszania haraczy. Akta dotyczące tego zatrzymania zawierają informację Inspektoratu drugiego, że Henryk Piec działa w organizacji Solidarność Walcząca, jest dowódcą kilkuosobowej grupy, która też prowadziła takie działania „dyscyplinujące”. Według akt na trop tej grupy wprowadził służby bezpieczeństwa tajny współpracownik o pseudonimie „Jacek”. Nie udało mi się na razie ustalić, kto mógł być tym „Jackiem”, ale też widać, że SB nie miała pełnej wiedzy na temat działania tej grupy. O „Jacku” podają, że działał w Solidarności Walczącej, ale nic poza takimi ogólnymi informacjami, nie ma żadnej wiedzy szczegółowej. Jest stwierdzenie, że grupa planuje w najbliższym czasie akcję „wymierzania sprawiedliwości” wspomnianemu Zbigniewowi Rosiakowi, który złożył te obszerne wyjaśnienia. Jest również informacja, o planowaniu jakiejś bliżej niesprecyzowanej akcji na urząd miasta w Gdyni. Wydaje mi się, że te informacje były nieprecyzyjne, bo faktycznie chodziło o przygotowywanie akcji, ale na komitet miejski PZPR w Gdyni. Potem, już po zatrzymaniu Henryka Pieca, zastosowano też taką kombinacje operacyjną, że preparowano przechwycone grypsy między nim a jego bratem na wolności. Usiłowano doprowadzić do przecieku informacji, ale to też się nie udało. Jest też np. taka informacja, że Henryk Piec został podany obserwacji, zanim został zatrzymany, ponieważ doszły głosy, że ma w najbliższym czasie ochraniać jednego z dowódców, przywódców Solidarności Walczącej. Kilkudniowa operacja nie udała się obserwatorom. Pan Henryk Piec został potem skazany na dwa lata i sześć miesięcy więzienia.

Trzecia sprawa dotyczy września 1987 roku, zatrzymania Krzysztofa Szymańskiego na parkingu pod hotelem „Marina, gdzie miał odebrać transport, przyczepę wyładowaną sprzętem – materiałem poligraficznym, również bronią gazową i materiałami wybuchowymi. Szymański niestety też złożył obszerne wyjaśnienia, ale w zakresie wiedzy dostępnej już Służbie Bezpieczeństwa. SB wiedziała już wcześniej, że ten kontakt ze Szwecją, kontakt pomiędzy Marianem Kaletą, Józefem Lebenbaumem a Kornelem Morawieckim i Andrzejem Kołodziejem utrzymywał Krzysztof Szymański. Był on pracownikiem Żeglugi, pływał na promie „Kopernik” i przekazywał informacje do Szwecji, a z powrotem przywoził materiały, sprzęt poligraficzny czy broń gazową, paralizatory. Tam właśnie pada informacja że Solidarność Walcząca planuje szereg takich akcji zastraszających czy [ofensywnych] w czasie demonstracji, z unieszkodliwianiem np. pojazdów milicyjnych i że jest dwudziestoosobowa grupa, która ma być aktywna właśnie w czasie demonstracji w walce z jednostkami milicyjnymi. Jest nawet mowa o kuszy, która z bliskiej odległości może unieszkodliwić milicyjne samochody. Jednak i te zeznania nie poszerzyły wiedzy Służby Bezpieczeństwa, ponieważ to wszystko zatrzymało się na panu Kornelu Morawieckim i na Andrzeju Kołodzieju. Wiemy, że pan Kornel został zatrzymany we Wrocławiu, nieco później pan Kołodziej, ale nie poszło to w głąb organizacji.

Padło jeszcze nazwisko Romana Zwiercana, ale trudno cokolwiek powiedzieć na temat wiedzy Służby Bezpieczeństwa. Jak tam zaznaczano, Solidarność Walcząca była bardzo trudna do rozgryzienia, ponieważ tworzące ją grupy składały się z osób bardzo ze sobą związanych i trudno było tam wniknąć jakimś rozpracowującym je osobowym źródłom informacji. Ale też znalazłem ciekawą opinię służbową na temat Janusza Molki z 1987 roku, wtedy już starszego kaprala Służby Bezpieczeństwa. Jak pewnie państwo wiedzą, działał on w opozycji, a jednocześnie był na etacie niejawnym Służby Bezpieczeństwa. W tej opinii służbowej podsumowującej trzy lata działalności Janusza Molki (pewnie to służyło do decyzji awansowych) jest fragment, który mówi, że na szczególną uwagę zasługują rozpracowania zrealizowane przy jego udziale. Punkt szósty dotyczy rozpracowania osób stanowiących trzon oddziału Gdańskiego Solidarności Walczącej oraz nawiązania bezpośredniego kontaktu z przywódcą tej struktury, Andrzejem Kołodziejem. Trudno powiedzieć, czy była to opinia pisana na wyrost, potrzebna do awansu. Pewnie przełożony starał sobie samemu udowodnić, że jego podwładny zasługuje na nagrodę. Może tutaj będzie okazja, żeby się do tego odnieść.

– 3 – dr hab. Mirosław Golon

dr hab. Mirosław Golon (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

            Dziękujemy bardzo panu Kazańskiemu. Miejmy nadzieje, że do czasu druku publikacji uda się przeglądnąć więcej akt i może znajdziemy więcej materiałów w gdańskich zasobach. Najważniejsze jest to, że mamy w tej chwili tak dobrze zorganizowane gdańskie środowisko SW, które na pewno pomoże zebrać materiały mogące uzupełnić to, co np. uległo zniszczeniu, w ramach niszczenia akt SB. A przy tym pamiętajmy, że oni o Solidarności Walczącej wiedzieli niewiele. Często też Solidarność Walczącą przeceniali, w wielu sprawach się mylili.

            W każdym razie była to organizacja, która skutecznie się obroniła. Prawdziwą historię Solidarności Walczącej najlepiej znają jej członkowie, działacze, osoby z nią związane i czytelnicy jej prasy.

            I do tego tematu właśnie przejdziemy, do tego ogromnego osiągnięcia, trwałego  do dzisiaj, a szczególnie skutecznego wówczas.

            Proszę pana magistra Jana Olaszka z warszawskiego IPN-u, który przestawi nam prasę gdańskiego oddziału Solidarności Walczącej.

Prasa Solidarności Walczącej w Trójmieście

Jan Olaszek –  Prasa Solidarności Walczącej w Trójmieście (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

        Zawsze, kiedy jako historyk mam opowiadać uczestnikom wydarzeń, w których sami uczestniczyli, towarzyszy mi pewne poczucie absurdu, niemniej przy uprawianiu historii najnowszej jest to często nieuniknione. Ale chciałbym wykorzystać to, że są tutaj Państwo, i poprosić później, przy okazji dyskusji bądź po konferencji o pewne uzupełnienia, sprostowania.

Na początek trzeba powiedzieć, że jedną z głównych form działania Solidarności Walczącej w całym kraju było właśnie wydawanie podziemnej prasy. W ciągu ośmiu lat działalności tej organizacji wydawano ponad sto tytułów pism niezależnych. Były to pisma bardzo zróżnicowane –wśród nich były typowe pisma informacyjne, wydawane w różnych miastach, we Wrocławiu, w Poznaniu, w Rzeszowie czy właśnie w Trójmieście pod nazwą „Solidarność Walcząca”. Były też pisma o charakterze zakładowym, wydawano także pisma publicystyczne, np. wrocławski „Biuletyn Dolnośląski”, poznański „Czas” czy „Komentarz”. Wartym zaznaczenia ewenementem w skali ogólnopolskiej było poznańskie pismo „Czas Kultury”, jedno z niewielu pism podziemnych ukazujących się nieprzerwanie do dzisiaj.

Oddział trójmiejski Solidarności Walczącej nie stanowił wyjątku, i tu również jedną z głównych form działania tej organizacji stanowiło wydawanie i rozpowszechnianie podziemnej prasy. Celem mojego referatu jest omówienie historii poszczególnych pism wydawanych przez Solidarność Walczącą na terenie Trójmiasta i przedstawienie jakichś głównych cech charakterystycznych ich zawartości. Ze względu na ograniczenia czasowe ten mój referat ma dość ogólny charakter, mam nadzieję, że w publikacji pokonferencyjnej będzie to rozszerzone. Muszę podkreślić, że nie jestem historykiem specjalizującym się w historii Solidarności w Gdańsku, tylko raczej w historii prasy podziemnej jako takiej, stąd pragnę podziękować dwóm osobom, które przekazały mi przydatne materiały: panu Markowi Czachorowi i panu Piotrowi Brzezińskiemu.

Pierwszym pismem, odwołującym się do nazwy „Solidarność Walcząca”, do tej organizacji, wydawanym na terenie Trójmiasta była „Ziemia Gdańska”, która ukazywała się w latach 1984-1985 – w tym czasie ukazało się 10 numerów tego pisma. Jego zawartość jest dość typowa dla prasy podziemnej lat 80.: przede wszystkim oświadczenia różnego rodzaju organizacji oraz bieżące wiadomości, podobnie tematyka represji podejmowanych wobec działaczy opozycyjnych, tu np. w jednym z numerów pisma zamieszczono listę mieszkańców Trójmiasta przebywających w aresztach ze względów politycznych. W ironiczny sposób komentowano działalność trójmiejskich zakładowych organów partyjnych i oficjalnych związków zawodowych. Przykładowo czytelnik pierwszego numeru pisma dowiadywał się, że w wyborach na przewodniczącego oficjalnych struktur związkowych w gdańskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, czyli zakładzie zatrudniającym około trzy tys. pracowników, zwycięski kandydat otrzymał osiem głosów. Tego rodzaju ironicznie komentowane wiadomości można znaleźć również w pozostałych pismach Solidarności Walczącej.

Sprawa autorstwa „Ziemi Gdańskiej” jest dosyć niejasna, ponieważ, jak wiemy, pismo ukazywało się, zanim jeszcze ostatecznie uformował się oddział Solidarność Walcząca Trójmiasto. Według części relacji czy opracowań pismo to było firmowane przez Solidarność Walczącą Gdańsk, tworzoną przez Ryszarda Andersa i Romana Jankowskiego, a redagowaniem „Ziemi Gdańskiej” zajmował się Dariusz Roszkowski. Z pismem prawdopodobnie związany był także Andrzej Cybulski. Marek Czachor w przekazanych mi pisemnych relacjach wskazywał na pewne argumenty, że niektóre numery „Ziemi Gdańskiej” mogły być tworzone przez kogoś ze środowiska, które później uformowało Solidarność Walczącą Trójmiasto. Wskazuje na to chociażby duża liczba informacji z trójmiejskich portów, co było charakterystyczną cechą pism, później wydawanych przez Solidarność Walczącą Trójmiasto. Jednocześnie wszakże treści innych numerów raczej temu przeczą. Na przykład obszerna relacja z pogrzebu Lecha Bądkowskiego, kojarzonego z nielubianym w środowisku Solidarności Walczącej Trójmiasto Lechem Wałęsą, mogłaby wskazywać, że tworzyła to jakaś inna osoba. Sprawa jest rzeczywiście niejasna, niejasne też są powody zakończenia wydawania tego pisma. W materiałach, które przeglądałem, pojawiają się informacje, że głównym powodem była emigracja redaktora. Nie można wykluczyć, że miało to związek z pojawiającą się w relacjach, z których korzystałem, sprawą zniekształcenia treści pierwszego numeru pisma Solidarność Walcząca Trójmiasto, o którym za chwilę będę mówił. Mieli się tym zajmować ludzie związani z Solidarnością Walczącą Gdańsk. Mam nadzieję, że część z państwa w czasie konferencji jakoś pomoże mi tę sprawę chociaż częściowo wyjaśnić.

Jak już tutaj wspomniano, pod koniec 1984 roku uformował się Oddział Trójmiasto. Jedną z głównych form jego działalności było wydawanie własnego organu prasowego, który podobnie jak w wielu innych ośrodkach przyjął nazwę „Solidarność Walcząca”. Redakcją dwóch pierwszych numerów pisma zajmowała się pani Ewa Kubasiewicz, z którą współpracował Andrzej Kołodziej, następnie, do końca 1986 roku głównym redaktorem był Stanisław Kowalski, który prowadził pismo aż do swojej śmierci, następnie prowadzenie pisma przejęli Marek i Magdalena Czachorowie oraz Zbigniew Mielewczyk. W ostatniej fazie ukazywania się pisma, do końca 1989 roku redagowaniem pisma kierowała Barbara Mielewczyk.

(dopisek red: W grudniu 1989 roku Roman Zwiercan powierzył utworzenie redakcji Andrzejowi C. Leszczyńskiemu z Uniwersytetu Gdańskiego. Andrzej dostał wolną rękę w doborze współpracowników. Wspólpracował z Januszem Golichowskim i Piotrem Szczudłowskim. Zaprzecza aby w zespole była Barbara Formella (obecnie Mielewczyk). Redakcja ta pracowała do końca wydawania biuletynu Solidarność Walcząca Oddział Trójmiasto, do sierpnia 1991 roku.)

Drukiem pisma zajmowali się między innymi Jerzy Kanikuła, Jacek Parzych, Roman Zwiercan oraz Piotr Komorowski. Początkowo pismo drukowano na powielaczu, w ostatnim okresie najpierw metodą sitodruku, a potem przy użyciu offsetu. Pod koniec lat 80. przy przygotowywaniu pisma zaczęto też korzystać z komputerów osobistych. Trójmiejska „Solidarność Walcząca” zawierała przede wszystkim bieżące informacje, pisano tam o represjach, które dotykały najbardziej znanych działaczy opozycji w całym kraju, ale przede wszystkim o tych represjach, które dotykały gdańskich działaczy opozycji, jak np. Andrzeja Gwiazdę czy wspomnianego Stanisława Kowalskiego. W publicystyce przede wszystkim ostro krytykowano działania władz PRL-u, zarówno centralnych, jak i regionalnych, krytykowano także np. zmiany personalne, które zachodziły w rządzie, wskazywano na pozorność tych zmian. Wiele miejsca poświęcano opisowi sytuacji w trójmiejskich zakładach pracy, przede wszystkim w gdańskich portach. Na łamach pisma ukazywało się wiele oświadczeń Trójmiejskiego Oddziału Solidarności Walczącej, a także innych grup opozycyjnych. Jesienią 1989 roku przygotowano specjalny numer tematyczny dotyczący wizyty George’a Busha w Polsce – w wersji angielskiej z przeznaczeniem dla zachodnich dziennikarzy. Podobnie jak na łamach innych pism Solidarności Walczącej, zwłaszcza od 1988 roku, poddawano ostrej krytyce linię programową realizowaną przez kierownictwo Solidarności, którą oceniano jako zbyt kompromisową. Personalna krytyka dotykała zwłaszcza Lecha Wałęsę, np. kiedy jesienią 1988 roku apelował on o zaprzestanie strajków. Parokrotnie na łamach pisma bardzo ostro polemizowano ze związanym z kierownictwem Solidarności „Tygodnikiem Mazowsze”, któremu zarzucano krytykowanie Solidarności Walczącej jako takiej czy działań poszczególnych jej działaczy (w TM rzeczywiście ukazywały się takie teksty).

Swoje pisma wydawały także działające w ramach Solidarności Walczącej Trójmiasto struktury zakładowe. Od marca 1986 roku grupa Solidarności Walczącej w Stoczni im. Komuny Paryskiej wydawała swój podziemny prasowy organ, także pod nazwą „Solidarność Walcząca”, jego kolejne numery ukazywały się nieregularnie, najczęściej w odstępie dwóch do czterech tygodni. Skład redakcji pisma tworzyli Edward Frankiewicz oraz Roman Zwiercan. Współpracował z nimi Roman Kalisz. Pismo ukazywało się do lutego 1990 roku. Na jego łamach, co dość oczywiste, drukowano przede wszystkim informacje bieżące z samej Stoczni Komuny Paryskiej, a także – na zasadzie sąsiedztwa – ze stoczni Marynarki Wojennej. Często przedrukowywano te same teksty, w których krytykowano zarówno władze, jak i kierownictwo Solidarności.

Na początku 1989 roku ukazało się kilka numerów pisma zakładowego, wydawanego przez grupę Stoczni Gdańskiej, również pod tytułem „Solidarność Walcząca”. Wydawała je grupa działaczy, która na początku roku wydawała pismo zakładowe „Trzecia Brama” (ujawnienie, że był to druk Solidarności Walczącej, spowodowało konflikt ze strukturami Solidarności, dlatego stworzono odrębne pismo, już pod nazwą SW).

Inicjatywą prasową, szczególnie wyróżniającą się na tle tych pozostałych czasopism, było wydawane w latach 1989-90 pismo „Żołnierz Solidarny”, którego głównymi autorami byli Marek i Magdalena Czachorowie. Pismo było wydawane wspólnie z Liberalno-Demokratyczną Partią „Niepodległość”, a założeniem autorów było dotarcie z opozycyjną myślą polityczną do środowisk wojskowych. Warto tutaj wspomnieć, że nie była to pierwsza inicjatywa tego typu: na początku stanu wojennego w Warszawie na łamach pisma „KOS” ukazywały się oświadczenia podpisywane przez „Wallenroda”, którym był pułkownik, wysoki oficer Wojska Polskiego, który również apelował do żołnierzy o zachowanie opozycyjnej postawy. „Żołnierz Solidarny” był w szczególny sposób rozpowszechniany. Otóż Marek Czachor prowadził akcję zbierania adresów wojskowych, jeździł po Polsce i po osiedlach, które były znane z tego, że mieszkają tam wojskowi, gromadził adresy, zarówno instytucji wojskowych, jak i adresy prywatne oficerów. Pod te adresy rozsyłano pismo. Było to swego rodzaju nawiązanie do akcji „N” z czasów drugiej wojny światowej, z tym że tam pojawiały się sugestie istnienia w ramach wojsk niemieckich jakiejś struktury opozycyjnej, a tutaj występowano otwarcie jako Solidarność Walcząca, która apeluje do żołnierzy o zachowanie opozycyjnej postawy, o przełamanie podziału między wojskiem a społeczeństwem, jaki wytworzył się po wprowadzeniu stanu wojennego. Na łamach pisma przedrukowano wywiad z Ryszardem Kuklińskim, który ukazał się wcześniej w paryskiej „Kulturze”, publikowano także fragmenty „Żołnierzy wolności” Suworowa. Trudno powiedzieć, z jakim odbiorem spotkała się akcja rozsyłania „Żołnierza Solidarnego”. W dokumentach z Wrocławia odnotowano, że podjęta była tego rodzaju akcja wobec żołnierzy, ale nie było konkretnych podejrzeń, kto mógł to zrobić.

Warto powiedzieć, że Solidarność Walcząca w Trójmieście zajmowała się także wydawaniem pism, które nie były bezpośrednio związane z jej strukturą, najważniejsze z nich to „Poza Układem”, redagowane przez Joannę i Andrzeja Gwiazdów. Wydawano, drukowano w ramach Solidarności Walczącej Trójmiasto także jeden numer „Zeszytów Wolnych Związków Zawodowych” oraz uczniowskiego pisma „Tarcza”.

Próbując jakoś podsumować to, co wynika z mojej lektury prasy Solidarności Walczącej Trójmiasto, trzeba powiedzieć, że szczyt działalności wydawniczej Trójmiejskiego Oddziału przypadł na sam koniec lat 80. Wydaje się, że zwiększona aktywność wydawnicza tych organizacji, przejawiająca się powstawaniem nowych tytułów oraz większą regularnością ich ukazywania się, wiązała się z chęcią wyrażenia silnej kontestacji wobec linii kierownictwa Solidarności, która zaangażowała się w rozmowy z władzą. Cechą charakterystyczną prasy Solidarności Walczącej Trójmiasto jest jej dość jednorodny charakter. Na łamach tej prasy poruszano tematykę związkową, tematykę represji, mniej było rzeczywiście tekstów publicystycznych, w porównaniu np. z prasą Solidarności Walczącej w Poznaniu, gdzie było dużo grubszych pism publicystycznych, z zawartością szerszą niż tylko informacyjna.

Prasę Solidarności Walczącej Trójmiasto na tle pozostałych ośrodków tej organizacji wyróżnia bardzo silne skupienie się na problematyce zakładów pracy. W pozostałych pismach Solidarności Walczącej, np. na łamach poznańskiego dwutygodnika „Solidarność Walcząca”, którym się kiedyś zajmowałem, poświęcano temu tematowi wyraźnie mniej miejsca. W pismach Solidarności Walczącej często skupiano się na tematyce historycznej, na tematyce aktualnych spraw politycznych, sprawy zakładowe uznając, do pewnego stopnia oczywiście, bardziej za domenę struktur Solidarności. Jak już mówiłem, na łamach pism wydawanych tutaj, w Trójmieście, tematyka związana z funkcjonowaniem zakładów pracy była obecna w znacznie większym stopniu. Wydaje się, że wpływ na to miały także związki łączące środowisko Solidarności Walczącej Trójmiasto właśnie z małżeństwem Gwiazdów , którzy tematykę związkową przez cały czas uważali za najważniejszą. W „Gwiazdozbiorze”, niedawno wydanej książce wspomnieniowej Andrzej Gwiazda często zarzuca Solidarności Walczącej, że zbyt mało uwagi poświęcała ona tematyce związkowej. Na pewno można powiedzieć, że w Trójmieście było inaczej, tematyka związkowa była stale obecna na kartach prasy podziemnej.

I na koniec trzeba powiedzieć, że jeszcze jedno wyróżniało ten region: tutaj właśnie prowadzono na dużo szerszą skalę niż w innych ośrodkach akcje przygotowania do obrony czynnej.

OD REDAKCJI:

Poniżej przedstawiamy osoby zaangarzowane w wydawanie biuletynu SW Oddziału Trójmiasto

W skład redakcji wchodzili, w różnym okresie:
Mikołaj Kostecki, Ewa Kubasiewicz, Andrzej Kołodziej
Staszek Kowalski, 
Marek Czachor, Magdalena Czachor,  Zbyszek Mielewczyk, Basia Formella,
Ostatni zespół: Andrzej C. Leszczyński, Janusz Golichowski, Piotr Szczudłowski.

Z redakcją współpracowali: Teresa Popiołek, która przepisywała na maszynie, Zbyszek Łąkowski oraz 
Andrzej i Dzidka Terlikowscy, u których stały komputery. Wojtek Pytel zrobił w 1987 roku, interfejs łączący
ZX Spectrum z maszyną Olivetti. Od tego czasu, zaczął się skład „SWT” na komputerach, który robił Zbyszek 
Mielewczyk. Początkowo na własnym ZX Spectrum, później na Amstradzie, ( biuletyny składane na Amstradzie 
miały charakterystyczną formę, gdyż drukowane były często bezpośrednio na matrycach białkowych przy pomocy
drukarki 9-igłowej), i wreszcie, komputerze IBM klasy XT, już przy użyciu pierwszego polskiego, nowoczesnego
edytora tekstu TeX.
Skład komputerowy dla ostatniego zespołu redakcyjnego, robił Bogusław Jackowski, twórca TeX-u.

Nakład SWT wahał się od 2000 do 15000 egz.

– 4 – dr hab. Mirosław Golon

dr hab. Mirosław Golon (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

Pozwolę sobie zrobić małe uzupełnienie. Roman Zwiercan udzielił wywiadu „Dziennikowi Bałtyckiemu”. W nawiązaniu do niego chcę poruszyć jedną kwestię. Nazywane nawet czasami terrorystycznymi, represyjnymi, brutalnymi działaniami siłowymi wobec ideowych przeciwników, akcje przeciwko antyzwiązkowcom (nie „neozwiązkowców”, związkowców reżimowych, tylko właśnie antyzwiązkowców) były faktycznie… działalnością związkową. Bo o co tu chodziło? Pójście na miesiąc do więzienia było mniej dotkliwe niż utrata np. przydziału na kolonie, wczasy dla dzieci, przydziału na mieszkanie czy inne potrzebne rzeczy. Przeciwstawiając się temu, Solidarność Walcząca walczyła nie tylko o niepodległość, nie tylko o demokrację, o tę wolność polityczną w kraju, ale na tym poziomie lokalnym walczyła z tą podłością, która się po 81 roku na nowo się ujawniła. To ona wcześniej zrodziła opór w postaci Solidarności, ruch solidarnościowy, a potem nasilenie oporu. To podłość małych dyktatorków zakładowych w fabrykach, instytucjach, tych, co to z legitymacją partyjną, legitymacją związkowca reżimowego mogli rządzić, trząść zakładem, awansować, dobierać się do ośrodków wczasowych, do zakładowych mieszkań, do często bardzo dużych pieniędzy, jak ten samochód niesłusznie przyznany na talon… Roman Zwiercan wspominał w tym wywiadzie o porysowaniu i pomalowaniu samochodu niesłusznie przyznanego jakiemuś gorliwemu działaczowi. Była to słuszna działalność, jemu się to dobro nie należało, jemu należało pokazać, że zachował się podle, bo na pewno był ktoś, kto miał chorą rodzinę, kogoś niesprawnego i ten ktoś powinien ten przywilej dostać.

Po roku 1948, po likwidacji PPS-u, w Polsce praktycznie nie można było działać na rzecz obrony praw pracowniczych  i trwało to kilkudziesięcioletnie oczekiwania, ale i pamięć w starszym pokoleniu, że coś takiego kiedyś było , przetrwała. I to się w roku 1980 spełniło.

Solidarność Walcząca walczyła więc zarówno o to, co najważniejsze: o niepodległość, suwerenność, o wolność polityczną , demokrację, ale walczyła także o te rzeczy drobne. Jak to kiedyś powiedział Zbigniew Brzeziński, Polską po II wojnie światowej rządzili zdrajcy, zbrodniarze i złodzieje, mniej więcej w tej kolejności. W latach 80. chodziło głównie właśnie  o tę podłość, już nie zbrodniczość, nie nawet jakąś zdradę, bo po kilkudziesięciu latach to nie oni już byli – kontynuowali po prostu tę zależność i związki z ZSRR, ale chodziło właśnie o tę opresję i to korzystanie z przywilejów dyktatora.

Poproszę teraz o zabranie głosu pana dr.  Grzegorza Waligórę z wrocławskiego IPN-u.


Solidarność Walcząca w  Trójmieście w ramach SW

Grzegorz Waligóra –  Solidarność Walcząca w  Trójmieście w ramach SW (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

        Chciałbym wszystkich państwa powitać i podziękować za tak liczne przybycie, a jednocześnie podziękować organizatorom za możliwość bycia tutaj razem z państwem na tej konferencji. Chciałem także przekazać życzenia dyrektora Kamińskiego dla państwa. Niestety, dr Kamiński nie mógł przyjechać – obowiązki służbowe zatrzymały go we Wrocławiu i serdecznie za to państwa przeprasza.

Zanim przejdę do tematu, parę słów wyjaśnienia do wypowiedzi pana dyrektora oddziału o przygotowywanych tomach Encyklopedii Solidarności. Pan dyrektor wyraził obawy, żeby nie zabrakło tam ludzi SW. Ja jestem w redakcji tego wydawnictwa wraz z dyrektorem Kamińskim i obiecuję, że będziemy dbać o to, żeby Solidarność Walcząca była właściwie reprezentowana w tym wydawnictwie.

Bardzo się cieszę, że odbywają się tego typu konferencje, bo one w dużym stopniu przywracają pamięć historyczną. Pamięć bardzo zaniedbaną w ostatnich latach, o czym już wspomniał pan dyrektor oddziału gdańskiego. Praktycznie od 1989 roku, przez kilkanaście lat o Solidarności Walczącej mówiło się niewiele bądź nie mówiło się wcale. W zasadzie dopiero od centralnych obchodów 25-lecia SW ta sytuacja powoli ulega zmianie. Oczywiście, towarzyszą temu publikacje, także wydawane przez Instytut Pamięci Narodowej. Czasami są one może nie do końca doskonałe, często historycy popełniają w nich błędy, które czasami państwa drażnią i denerwują, ale proszę mieć tutaj wyrozumiałość. Rekonstrukcja historii Solidarności Walczącej jest z różnych powodów procesem bardzo trudnym. Powodem są duże kłopoty źródłowe, w istocie do prawdy dochodzi się dopiero w dłuższym procesie. Kiedy gdzieś popełni się błąd, to jeżeli państwo na to zareagują, wyzwala się jakaś dyskusja na ten temat. Pozwala to następnym osobom podejmującym tę tematykę nie powielać naszych błędów.

Moi szanowni przedmówcy powiedzieli dość dużo na temat funkcjonowania i specyfiki oddziału SW Trójmiasto i w dużym stopniu wyręczyli mnie w tym, co miałem państwu powiedzieć. Postaram się zatem ograniczyć do jakichś ogólniejszych uwag na temat specyfiki gdańskiego oddziału, zwłaszcza że po mnie występuje jeszcze pani Ewa Kubasiewicz, która na pewno powie państwu ciekawsze rzeczy niż ja.

        Przypomnę osobom słabiej zorientowanym, że Solidarność Walcząca, jako struktura ogólnopolska, składała się z oddziałów terenowych głównie w największych miastach Polski. Jednym z nich był oddział Trójmiasto, którego dwudziestu piątą rocznica istnienia dzisiaj obchodzimy. Oddziały miały bardzo szeroką autonomię, wbrew funkcjonującego stereotypu Solidarności Walczącej, jako centralnie, zza biurka zarządzanej przez Kornela Morawieckiego. Oddziały miały bardzo dużą samodzielność, ale wszystkie realizowały ten sam program, program dążenia do odzyskania przez Polskę niepodległości i obalenia czy odsunięcia od władzy rządów komunistycznych. O specyfice każdego oddziału decydowali faktycznie jego lokalni liderzy, lokalni członkowie, którzy decydowali o dynamice działań opozycyjnych na danym obszarze. Oddział Trójmiasto niewątpliwie należał do bardziej aktywnych oddziałów w skali kraju, oczywiście nie licząc Wrocławia. Można by uznać go wraz z Katowicami i Poznaniem za najbardziej dynamicznie działający oddział. Zresztą świadczy między innymi fakt, że w momencie, kiedy lider Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki został aresztowany, na czele tej organizacji stanął pan Andrzej Kołodziej, wywodzący się że środowiska opozycji trójmiejskiej.

Specyfika Solidarności Walczącej w Trójmieście wynika też poniekąd z tego, że w istocie ukształtowały się tutaj niezależnie dwie grupy SW, z których obie zostały zaakceptowane we Wrocławiu przez Kornela Morawieckiego. Oczywiście struktura Solidarności Walczącej nie negowała, nie przekreślała możliwości działalności równoległej – naprawdę liczyła się realizacja programu, a nie [konsekwencja w tworzeniu] struktury. Z jednej strony była tu Solidarność Walcząca Gdańsk, później Solidarność Walcząca Trójmiasto. Specyfika środowiska trójmiejskiego w pełni zależała od miejsca, w którym powstało. Gdańsk, jak wiemy, należał do najważniejszych miast w ostatnim 30-leciu, jeżeli chodzi o dorobek działań opozycyjnych. To przecież tutaj zrodziła się Solidarność, stąd wywodzili się liderzy związkowi. I tutaj właśnie też najbardziej widoczny był konflikt pomiędzy liderami związku, który zaczął jeszcze przed stanem wojennym, między Lechem Wałęsą a Andrzejem Gwiazdą, spór o to, jak ma wyglądać Solidarność, w którym ma pójść kierunku. W momencie gdy SW Trójmiasto powstawała, był to też bardzo ważny punkt odniesienia, do którego należało się ustosunkować. Oddział trójmiejski SW był jednym z bardziej radykalnych oddziałów, bardzo priorytetowo, bezkompromisowo traktujących główne wytyczne programowe Solidarności Walczącej,. Stąd też ta krytyka polityki Lecha Wałęsy i jego otoczenia była tutaj wyjątkowo wczesna i wyjątkowo silna, wcześniejsza i silniejsza niż pozostałych oddziałów. Po części wynikało to oczywiście z tego, że ten konflikt był tutaj lepiej znany. Solidarność Walcząca w Gdańsku, o czym wspomnieli moi przedmówcy, w większym stopniu niż inne oddziały preferowała działania polegające na samoobronie, oporze czynnym, działalności dywersyjnej, jak choćby wspomniane podłożenie ładunku wybuchowego pod komitet miejski PZPR, gromadzenie materiałów wybuchowych i broni. Oczywiście, były to wszystko działania, które miały sprzyjać dynamice działalności opozycji trójmiejskiej.

Swoje znaczenie miało i położenie geograficzne. W Gdańsku i Gdyni są centra portowe, przemysł stoczniowy. To stwarzało również większe niż w innych oddziałach możliwości kontaktów z zagranicą, nawiązywania kontaktów z emigracją. Ale to również oczywiście powodowało większe zainteresowanie tym oddziałem przez Służbę Bezpieczeństwa, o czym po części mówił pan Arkadiusz Kazański. Z tych szczątków materiałów SB, które przetrwały, wynika, że gdańską Solidarnością Walczącą interesowało się nie tylko Biuro Studiów MSW, ale także departament pierwszy. Znamy, przynajmniej we fragmentach, sprawę operacyjną rozpracowania RAFO, w której między innymi pojawiają się zarzuty prowadzenia akcji terrorystycznych – zarzuty, które były, jak tutaj wyjaśnił pan dyrektor, zupełnie bezpodstawne. Oczywiście bardziej radykalna działalność czy skutkowała większą represyjnością ze strony aparatu przemocy. Jeszcze pod koniec lat 80., kiedy było już po amnestii, kiedy większość działaczy związanych oczywiście z ekipą Wałęsy mówiła o porozumieniu, działacze Solidarności Walczącej z Trójmiasta dostawali się do więzień. Między innymi Andrzej Kołodziej w 1988 roku czy rok wcześniej Roman Zwiercan. Należy podkreślić, że pomimo pewnej zmiany sytuacji politycznej w roku 1989 strategia Służby Bezpieczeństwa wobec Solidarności Walczącej praktycznie była niezmienna aż do momentu rozwiązania SB w roku 1990. Gdy działał już rząd Tadeusza Mazowieckiego, Służba Bezpieczeństwa kontynuowała rozpoczęte wcześniej sprawy, nawet nie dokonując żadnego formalnego ich przekwalifikowania.

Działalność wydawnicza została przed chwilą tutaj dosyć szczegółowo przedstawiona przez mojego przedmówcę, więc nie będę już jej tutaj omawiał. Natomiast nawiązałbym do tego, co będzie omawiane w drugiej części naszego dzisiejszego spotkania, czyli do struktur zakładowych. Oddział Trójmiasto w największym stopniu starał się docierać do środowisk zakładowych. Największym bastionem była tu oczywiście Stocznia w Gdyni. Działająca tam grupa w dużym stopniu dynamizowała działalność całego oddziału Trójmiasto. Miała także istotny wpływ na przebieg strajku w 1988 roku.

Oczywiście, znaczenie miała także współpraca z innymi oddziałami, ale oczywiście to wszystko wyglądało tutaj bardzo podobnie jak w innych oddziałach SW.

Na zakończenie chciałbym tutaj odnieść się do tego ostatniego, osiągnięcia Solidarności Walczącej Trójmiasto i już współczesnego, czyli do strony internetowej. Muszę powiedzieć, że jest to bardzo dobry pomysł, zwłaszcza że ta strona internetowa jest bardzo bogata i myślę, że inne oddziały Solidarności Walczącej powinny ją w tym naśladować. W dzisiejszych czasach, jeżeli chodzi o edukację, zwłaszcza młodych osób, podstawą zaczyna być Internet. Miałem ostatnio okazję przeglądać prace konkursowe uczniów gimnazjum na temat „Pamiątka z okresu stanu wojennego” czy z okresu Solidarności. 90% prac, które nadesłali uczniowie, było oparte głównie na Internecie. To pokazuje, jak inna jest dzisiejsza młodzież w porównaniu do starszych pokoleń, które są przywiązane do wersji papierowych. To jest po prostu przyszłość. Bardzo się więc cieszę, gdy takie strony powstają, bo w istocie one właśnie w dużym stopniu generują wiedzę młodego pokolenia.

– 5 – dr hab. Mirosław Golon

dr hab. Mirosław Golon (tekst nie autoryzowany, spisany z taśmy.)

            Rzeczywiście publikacja materiałów w Internecie jest dzisiaj fundamentem – inaczej nie dotrze się do szerokiej opinii publicznej, do dziennikarzy, do wszelkich popularyzatorów. Żaden nakład, pięć, dziesięć czy dwadzieścia tysięcy, nie zapewni popularności tematowi, jeżeli tego nie ma w Internecie. Dla młodego pokolenia, jeśli czegoś nie ma w Internecie, to nie ma tego w ogóle. Mówię o takich nastolatkach (a w domu mam takich dwoje) – patrzę z przerażeniem na to ich uzależnienie od ekranu.

            Proszę państwa, wczoraj była promocja oczekiwanej od prawie dwóch lat książki o śp. Annie Walentynowicz, naszej kochanej pani Ani. W osobistych kontaktach codziennych przypominała mi moją mamę, więc jej śmierć przeżyłem bardzo boleśnie. Autor, dr Sławomir Centkiewicz, jeden z najwybitniejszych historyków w Polsce, zajmujący się latami 80., nadał książce tytuł „Anna Solidarność”.

            Poproszę teraz o wystąpienie legendarną Ewę Kubasiewicz, legendarną dla wszystkich, którzy w latach 80. czy później śledzili dzieje polskiej walki o niepodległość, dzieje polskiej drogi do wolności.

Ewa Kubasiewicz – SW widziana z zewnątrz. Przedstawicielstwo za granicą.

  Pomysł, aby wysłać kogoś z tzw. nazwiskiem na Zachód, w celu skoordynowania działań osób rozsianych po całym świecie, które starały się pomagać SW i spróbowania znalezienia tam funduszy oraz sprzętu, wyszedł od redaktora Jerzego Giedroycia. Ponieważ nasi koledzy z dawnego NSZZ „S”, z Borusewiczem na czele, dysponujący olbrzymią pomocą z Zachodu, dalecy byli od przekazania czegokolwiek na potrzeby naszej organizacji, wydawało się więc, że pomysł Redaktora nie jest pozbawiony sensu.

        Aby jednak dobrze zrozumieć dlaczego podjęłam się tej misji zagranicznej i dlaczego, mimo wysiłków, nie udało mi się w pełni uzyskać zadowalającego rezultatu, muszę cofnąć się trochę w czasie.

        Pewnie nie wszyscy pamiętają, że w 1984 roku był taki krótki okres, gdy władze PRL starając się pozbyć jak największej liczby opozycjonistów i dawnych działaczy „S”, zaczęły wydawać im paszporty na wyjazd na Zachód. I ja wówczas takowy również otrzymałam. Starałam się bowiem o pozwolenie wyjazdu do Francji, gdzie z racji mojego głośnego, 10-letniego wyroku, zaproszona zostałam przez związek zawodowy Force Ouvrière i bretoński Oddział Amnestii Międzynarodowej. Będąc we Francji, miałam okazję udzielenia wielu wywiadów, zarówno w mediach francuskich, jak również w polskojęzycznych rozgłośniach radiowych, w których opisywałam aktualną sytuację w kraju, upominałam się o uwolnienie więźniów politycznych i o zaprzestanie dalszych represji. Dało mi to okazję do nawiązania wielu interesujących kontaktów, które potem tak bardzo mi się przydały. A zainteresowanie Polską było wówczas we Francji ogromne.
Do kraju powróciłam po 4 miesiącach i dość szybko zostałam zatrzymana przez SB, pod pretekstem mojej wrogiej wobec PRL działalności na Zachodzie. Na skutek jednak natychmiastowej reakcji mediów francuskich i zachodnich rozgłośni polskojęzycznych, zostałam wypuszczona po dwóch dniach, z zapewnieniem, że już nigdy nie otrzymam zezwolenia na żaden zagraniczny wyjazd.

        Mimo to, ponieważ moje nazwisko znane było wówczas we Francji, Andrzej Zarach, członek Komitetu Wykonawczego SW i jeden z głównych strategów naszej organizacji, z którym, od końca 1983 roku utrzymywałam permanentny kontakt, zaproponował mi, w imieniu kierownictwa organizacji, abym przyjęła na siebie funkcję proponowaną przez Redaktora Giedroycia. Myśl opuszczenia kraju wpierw wydała mi się nie do zaakceptowania, bo nigdy nie nosiłam się z takim zamiarem. Miałam przecież możliwość zostania we Francji już w 1984 roku a jednak tego nie uczyniłam mimo, że spodziewałam się represji po powrocie. Wiedząc jednak, że bez wyraźnej pomocy materialnej nie damy sobie rady i naciskana zarówno przez Zaracha, jak i przez Andrzeja Kołodzieja, wyraziłam w końcu zgodę na tę propozycję. Wystąpiłam więc o paszport, ale go oczywiście nie otrzymałam.

        Obaj Andrzeje snuli zatem plany wyprawienia mnie do Francji na fałszywych papierach. Sytuacja zaczęła się klarować gdy jedna z bretońskich działaczek Amnestii Międzynarodowej zgodziła się nam pomóc w tej sprawie. Dziś już mogę ujawnić, że była to Elisabeth Le Troquer, która zaakceptowała przyjechanie do Polski i „zgubienie swoich dokumentów”.

        Rozpoczęliśmy więc energiczne przygotowania do sfinalizowania tego zamierzenia. Mój syn, Marek, zrobił mi w tym celu całą serię zdjęć paszportowych i kliszę z nimi przekazaliśmy do Francji pocztą dyplomatyczną, przez zaprzyjaźnionego ze mną konsula francuskiego w Gdańsku – Daniela Pecorari. Chodziło o to, aby Elisabeth Le Troquer, do której byłam nieco podobna, mogła zamieścić na swoim paszporcie jedno z najbardziej odpowiadających jej ujęć lub zrobiła fotografię podobną pod każdym względem, do oryginałów. Do przesyłki dołączyłam jeszcze sporo innych ważnych dla mnie dokumentów, w tym listę osób starających się pomóc naszej organizacji na Zachodzie, którą powierzył mi Andrzej Zarach.

        Sprawa jednak przybrała inny obrót, ponieważ po pewnym czasie, nasi francuscy przyjaciele doszli do wniosku, iż wyjazd na fałszywych papierach jest zbyt dla mnie niebezpieczny. Wówczas Yves, również działacz bretońskiego oddziału Amnestii, od dłuższego już czasu pomagający mi w mojej działalności i stale przyjeżdżający do Polski z pomocą finansową i materialną, oświadczył mi się po prostu i ja tę propozycję przyjęłam.

        Wspominam o tym dlatego, gdyż funkcjonuje wersja, iż postanowiłam wyjść za mąż i wyjechać za granicę, wobec czego powierzono mi funkcję reprezentanta w Paryżu. Taką wersję, ku mojemu zdumieniu, powtarza również publicznie Kornel Morawiecki. W efekcie było jednak zupełnie odwrotnie. Propozycję wyjazdu otrzymałam od Andrzeja Zaracha prawie 2 lata wcześniej, a wyjechałam dopiero w roku 1988 roku.

        Myślałam kiedyś, że wersja podawana przez Kornela świadczyć może o tym, że albo nie był on do końca poinformowany o planach snutych przez Zaracha, albo, co wydawało mi się bardziej prawdopodobne, nigdy nie wyraził on zgody na to, aby to mi właśnie powierzyć funkcję szefa struktur zagranicznych SW. Rozmawiałam o tym wielokrotnie z wieloma osobami i z Andrzejem Zarachem, ale dopiero niedawno w rozmowie telefonicznej wyjaśnił mi, iż w łonie kierownictwa organizacji, nie było jednomyślności w tej sprawie. Przeważała tam opinia, że powinien to być koniecznie ktoś z Wrocławia. Ja jednak nic o tym nie wiedziałam, bo podczas wrocławskich spotkań Komitetu Wykonawczego, w których uczestniczyłam, nie poruszało się oczywiście tego tematu z powodów konspiracyjnych. A Andrzej Zarach nigdy wcześniej mi o tym nie wspominał. I dopiero dziś, z perspektywy wielu lat sądzę, iż ten brak akceptacji ze strony części kierownictwa sprawił, że niektórzy nasi reprezentanci zachodni, jak np. Andrzej Wirga w Niemczech, czy Zbigniew Bełz w Kanadzie zupełnie ignorowali moją obecność na Zachodzie i powierzone mi przez Komitet Wykonawczy zadanie, co niesłychanie skomplikowało moje działania.

        Dopóki Andrzej Zarach był w Polsce, tzn. do grudnia 1988 roku, miałam z nim oczywiście kontakt i mogłam liczyć na jego pomoc. Sytuacja zmieniła się radykalnie po jego wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Wysyłane przeze mnie do Wrocławia grypsy z ważnymi informacjami i pytaniami pozostawały na ogół bez odpowiedzi. Tak samo traktowane były teksty pisane przeze mnie do gazety polskiej prowadzonej w Toronto przez Bełza. Nigdy nie ujrzały one światła dziennego.

        Dziś już wiem, że Jadwiga Chmielowska, która jako szef Komitetu Wykonawczego udzieliła mi szerokiego pełnomocnictwa, z uprawnieniem do mianowania nowych przedstawicieli na Zachodzie np., nigdy nie otrzymała ode mnie żadnej wiadomości, mimo że wysyłałam je regularnie.

        Kiedy latem 1988 roku Kornel Morawiecki z Andrzejem Kołodziejem wysłani zostali do Rzymu, Andrzej Zarach przysłał mi wiadomość, abym z uwagi na moje nazwisko, kojarzone z najwyższym wyrokiem stanu wojennego, razem z Kornelem pojechała do Stanów Zjednoczonych szukać pomocy u tamtejszej Polonii. Tak też się stało, choć wiem, że Kornel był temu pomysłowi niechętny. Dlatego też podczas naszego pobytu w Stanach nigdy nie skorzystał z okazji, aby podkreślić moją rolę jako szefa struktur zagranicznych SW i zaapelować, aby udzielano mi pomocy. Kornel po paru miesiącach wrócił do kraju, na fałszywych papierach, a ja zostałam na Zachodzie.

        Ale nawiasem mówiąc, Andrzej Kołodziej też nie doczekał się żadnej pomocy od organizacji w tamtym czasie, gdy pozostawiony został we Włoszech samemu sobie, bez papierów i jakiegokolwiek wsparcia ze strony organizacji. Nikt nie pomyślał, że ten znakomity, pełen inwencji i energii działacz opozycyjny byłby bardziej przydatny w kraju. W moim odczuciu był to wielki błąd i niewybaczalne zaniedbanie ze strony kierownictwa SW.

        Andrzej Zarach napisał kiedyś, że w SW panowało coś w rodzaju kultu Kornela Morawieckiego, wszystko skupiało się wokół jego osoby i jego najbliższego, wrocławskiego otoczenia i że działacze z innych regionów byli mniej ważni. Być może nie jest to pozbawione racji i myślę, że było niewątpliwie jedną z przyczyn takiego traktowania zarówno mnie, jak i Andrzeja Kołodzieja w owym czasie. To taka garść uwag, aby pokazać w jakim kontekście przyszło mi działać we Francji.

        Po przyjeździe, dzięki pomocy dyrektora rozgłośni radia France Internationale, Kazimierza Piekarca, który wynalazł mi mieszkanie i trzymiesięcznemu stypendium, którego udzielił mi Redaktor Jerzy Giedryć, abym miała z czego opłacić czynsz, zanim znajdę jakieś płatne zajęcie, zainstalowałam się w Paryżu. Nie zdecydowałam się wyjechać do męża, do Bretanii, wychodząc z założenia, że na prowincji będę miała o wiele mniejsze możliwości działania.

        Oprócz Redaktora Giedroycia, z natychmiastową pomocą ruszyła mi Irena Lasota, przewodnicząca Instytutu na Rzecz Demokracji w Europie Wschodniej. Zaproponowała mi ona drobne, ale płatne zajęcie, co pozwoliło mi na spokojniejsze szukanie innego źródła utrzymania. Zapewniła mnie też o chęci pomocy dla SW.

        Tuż przed moim wyjazdem do Francji, zarówno Kornel, jak i Andrzej zostali aresztowani.
Dlatego też pierwszą i najważniejszą rzeczą było dla mnie zrobienie medialnego szumu wokół tej sprawy i w tym celu nawiązałam kontakt z prasą francuską, rozgłośniami radiowymi i ze związkami zawodowymi. Zwróciłam się też z prosbą o pomoc do moich francuskich przyjaciół. Organizowaliśmy zbieranie podpisów pod petycjami o ich uwolnienie, zmobilizowaliśmy Amnestię Międzynarodową.

        Drugą sprawą była konieczność założenia biura SW w Paryżu, a więc trzeba było znaleźć finanse na sprzęt i funkcjonowanie. Z nieocenioną pomocą ruszyli mi polscy działacze mieszkający w Szwajcarii Ewa Zając, Piotr Gmaj i Irena Daszczyk.

        Starałam się też zmobilizować Polonię paryską do udzielenia pomocy naszej organizacji. W tym celu posłużyłam się m.in. polskim radiem „Solidarność”, które funkcjonowało w dzielnicy Montmartre. Występowałam więc regularnie w tej maleńkiej rozgłośni, aby informować rodaków o celach i działaniach SW i apelowałam o pomoc. Muszę jednak stwierdzić, że ludzie nie bardzo rozumieli dlaczego nie jesteśmy wspomagani przez NSZZ Solidarność, która miała olbrzymią pomoc z Zachodu, a Francuzi myśleli, że „Solidarność” nie udziela nam pomocy, ponieważ jesteśmy organizacją walczącą z bronią w ręku, bo mylił ich przymiotnik WALCZĄCA. Słowem nie było łatwo.

        W tym czasie, oficjalnym naszym przedstawicielem na Francję, mianowanym przez Kornela Morawieckiego w 1986 roku, był Rafał Gan-Ganowicz. Pomagała mu w tym polska artystka, zasłużony członek wrocławskiego SW – Ludwika Ogorzelec. Zarówno na Lutkę, jak i na Rafała mogłam zawsze liczyć i bez ich pomocy i przyjaźni nie sprostałabym zadaniu.

        Ważną rolę podczas pierwszych miesięcy mojego pobytu w Paryżu odegrał również Mirosław Chojecki, wspierając mnie finansowo. Dzięki niemu poznałam też p. Nowaka –Jeziorańskiego, z którym spotykałam się wielokrotnie zarówno w Paryżu, jak i później w Waszyngtonie. Szczerze mówiąc jednak, pomoc z jego strony była raczej symboliczna, gdyż wychodził on z założenia, że z powodu opinii panujących na Zachodzie, opozycja powinna skupić się raczej wokół Lecha Wałęsy.

        Nie bez znaczenia dla mnie była też pomoc jaką okazał mi Piotr Jegliński, szef paryskich „Spotkań”. Powierzał mi bowiem od czasu do czasu robienie korekt wydawanych przez niego książek, co pomogło mi utrzymać się w Paryżu.

        Stałym kontaktem pomiędzy mną, a władzami wrocławskimi miał być prof. Romuald Kukołowicz nazywany przez nas „Starszym Panem”. Przyjeżdżał on co prawda do Paryża stosunkowo często i nawet mieszkał u mnie, ale jakby nic z tego nie wynikało, bo nie przywoził mi oczekiwanych przeze mnie informacji na temat tego co się dzieje w kierownictwie SW i nie wyjaśniał dlaczego organizacja nie odpowiada na moje pytania i postulaty. Nie wiedziałam też po co on tak naprawdę przyjeżdża do Francji, bo nigdy mnie nie informował z kim się spotyka.
To głównie jemu oddawałam moje grypsy, które, jak się potem okazało zapodziewały się gdzieś po drodze. Nie chcę przez to powiedzieć, że Romuald Kukołowicz ich nie oddawał gdzie należy, bo być może ginęły one już na miejscu, we Wrocławiu ? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że „Starszy Pan” również był przeciwny mojej nominacji na pełnioną przez mnie funkcję i nawet usiłował przekonać Rafała Gan-Ganowicza i Lutkę Ogorzelec, aby mnie ignorowali i nie współpracowali ze mną. Dowiedziałam się o tym też dopiero parę lat temu od Lutki Ogorzelec. Ani Lutka jednak, ani Rafał nigdy nie zgodzili się na tę propozycję. Oboje pomagali mi ze wszystkich sił i wspierali duchowo w moich poczynaniach.

        Był to bardzo ciężki okres w moim życiu i czułam się zupełnie opuszczona przez kierownictwo naszej organizacji.
Mimo tych wszystkich przeciwności losu, udało się jednak niektóre sprawy załatwić.

        W dniach od 26 – 29 maja 1988 r. odbyło sie w Paryżu spotkanie z udziałem organizacji wspierających „Solidarność”, na które przybyli również przedstawiciele SW z różnych stron świata. Była to więc doskonała okazja, do wymiany poglądów i nawiązania bliższych kontaktów. W sumie poznałam wówczas działaczy SW z kilkunastu krajów. Wg mojej oceny na rzecz pomocy dla nas działało wówczas na Zachodzie około 60 osób.
Zorganizowanie jakichś wspólnych akcji było jednak bardzo trudne, bo większość tych ludzi, których los rzucił na emigrację, skoncentrowanych było na znalezieniu środków na przeżycie i nie mogło sobie pozwolić na większe zaangażowanie się w sprawy SW. Nie mniej jednak organizowali demonstracje i inne akcje mające nagłaśniać nasze istnienie.

        Jeszcze przed moim przyjazdem do Francji Rafał Gan-Ganowicz wraz z Piotrem Jeglińskim zorganizowali akcję zbierania pieniędzy pod nazwą SOS „Solidarité Combattante”, ale efekty tej akcji były niestety znikome. Aby mieć formalne pozwolenie na organizowanie tego typu akcji, zaraz po moim przyjeździe do Francji założyliśmy wraz z Rafałem Gan-Ganowiczem Stowarzyszenie Przyjaciół SW. (Association les Amis de Solidarité Combatantte) Co prawda dziś mogę to otwarcie powiedzieć, że nasze stowarzyszenie liczyło tylko trzech członków. To był Rafał, mój mąż i ja, ale formalnie istnieliśmy i mogliśmy posługiwać się tą nazwą. I to było najważniejsze.
Udało się w ten sposób zebrać trochę pieniędzy i przekazać trochę sprzętu do kraju. Była to jednak kropla w morzu naszych potrzeb.

        Działania nasze narażone były na niebezpieczeństwa także ze strony różnych agentów, którzy niestety funkcjonowali w naszej organizacji. W ten sposób na przykład, zaraz po moim przyjeździe pojechaliśmy z Rafałem Gan-Ganowiczem do Metzu, gdyż Rafał, jeszcze zanim zjawiłam sie w Paryżu, otrzymał informację od „Starszego Pana”, że ma tam wyznaczone spotkanie z członkiem SW o pseudonimie „Bogdan”, który przybędzie z Niemiec i z którym należy współpracować w sprawie przekazywania sprzętu do kraju. Trudno mi się było w tym wszystkim zorientować, bo wiedziałam, że już w 1986 roku funkcję głównego organizatora przekazu sprzętu do kraju wyznaczono Kalecie i wiem, że z to nim nawiązał kontakt Andrzej Kołodziej. Myślałam więc, że „Bogdan” jest jego współpracownikiem. Ponieważ jednak dość wcześnie okazało się, że jest to po prostu agent SB, więc nasze spotkanie nie zdążyło narobić wielkich szkód.

        Mówiąc o agentach SB chcę wspomnieć jednego z nich, przebywającego wówczas w Niemczech. Zgłosił się on do mnie z informacją, że zamierza wycofać się ze swojej ubeckiej działalności i chce starać się o azyl w Niemczech. Rozmawiał już na ten temat z tamtejszą policją, wyznając wszystko, ale Niemcy zażądali poświadczenia, że jego informacje są prawdziwe. Prosił mnie więc, abym po zapoznaniu się z treścią jego zeznań, wystosowała pismo mówiące, że informacje te okazały się dla naszej organizacji użyteczne. Sprawdzenie przekazanych mi przez niego informacji nie było takie łatwe i zabrało mi kilka miesięcy. Okazało się jednak, że były one prawdziwe i bardzo ważne. Pomogły bowiem zdekonspirować agentów SB, pracujących w przedsiębiorstwie Żegluga na Odrze, dostarczających z zagranicy sprzęt i inne materiały dla SW i działających od kilku lat w tzw. grupie „Kotwica”. Wydałam więc odpowiednie oświadczenie, a całą sprawę przekazałam później Kazimierzowi Michalczykowi, do Berlina, który nawiązał z tym człowiekiem bezpośredni kontakt i zajął się dalszym badaniem tego zagadnienia.

        Misja zagraniczna, której się podjęłam była dla mnie wyjątkowo trudna, bardzo frustrująca i w efekcie, jak już powiedziałam na wstępie, nie udało mi się doprowadzić do skoordynowania działań wszystkich grup i osób zaangażowanych na Zachodzie w pomoc dla SW. Nie znaczy to jednak, że niczego nie udało się osiągnąć. Do pozytywów zaliczam wielką akcję informacyjną, którą udało się przeprowadzić w mediach polskojęzycznych RWE, RFI, Głosie Ameryki i w BBC oraz w środowisku francuskim. Tu trzeba wymienić głównie związek zawodowy FO, który już na początku domagał się uwolnienia naszych przywódców Kornela i Andrzeja Kołodzieja i zapraszał mnie na wszystkie ważniejsze spotkania polityczne, aby mi dać szansę mówienia o Solidarności Walczacej. Inne związki zawodowe francuskie były wierne Lechowi Wałęsie i nie sposób było na nie liczyć.
Wyjechaliśmy też, razem z Romualdem Szeremietiewem, na 2 tygodnie do Londynu, na zaproszenie Tadeusza Jarzembowskiego, szefa tamtejszej Solidarności z Solidarnością gdzie odbyliśmy szereg spotkań z tamtejszą Polonią, udzieliliśmy wielu wywiadów i 15 listopada 1988 roku odbyliśmy spotkanie z przedstawicielami rządu emigracyjnego.
Bywałam też wielokrotnie na spotkaniach z naszymi przedstawicielami w Niemczech i Szwajcarii. W ramach akcji informacyjnej, wysyłałam też listy na różne strony świata, i m.in. do Parlamentu Europejskiego oraz uczestniczyłam w kongresach francuskich partii politycznych. A dzięki Natalii Gorbaniewskiej miałam też okazję prezentować informacje dotyczące SW na łamach Russkiej Mysli.
Utrzymywałam też kontakty z sekcją ukraińską RWE w Monachium kierowaną przez Bohdana Nahaylo.
Za sukces uważam też pozyskanie dla naszej sprawy Jerzego Giedroycia, którego pomoc była dla mnie nieoceniona. Redaktor podsuwał mi niekiedy pomysły, polecał mnie różnym ważnym dla naszej sprawy osobom i wspólnie analizowaliśmy sytuację. Wsparł też finansowo akcję „Żołnierza Solidarnego”, którą uznał za niezwykle ważną.
Inne osoby w Paryżu pomagajace SW to wspomniana już Irena Lasota i Jerzy Targalski, który tam wówczas mieszkał i z którego światłych rad często korzystałam.

        Istniała też wówczas w Paryżu grupa Francuzów, którzy ze wszystkich sił chcieli pomagać Polsce i nie przeszkadzało im, że jesteśmy z Solidarności Walczącej, a wręcz przeciwnie. Utworzyli oni komitet o nazwie „Comité d’Information et d’Action pour la Pologne” i oczywiście nawiązałam z nimi współpracę. Muszę jednak przyznać, że miałam trochę wątpliwości ponieważ byli to trockiści. Zastanawiałam się więc, czy powinnam z nimi pracować, zwłaszcza, że Rafał był temu raczej przeciwny. Doszłam jednak do wniosku, że błędem byłoby pomijanie takiej okazji i rzeczywiście nigdy się na nich nie zawiodłam, bo dzięki nim udało się nie raz przesłać informacje, pieniądze i sprzęt do kraju.

        Nie sposób jest wymienić wszystkich, którzy oddani byli sprawie naszej organizacji i z którymi miałam częste kontakty. Wspomnę jeszcze tylko Jerzego Jankowskiego z Norwegii i Józefa Lebenbauma, który kierował Niezależną Agencją Polską w Szwecji i z którym, o ile wiem, blisko współpracował Andrzej Kołodziej.

        Na zakończenie chciałabym wyjaśnić, że po Okrągłym Stole, na początku lat 90., dalsze pełnienie mojej funkcji było prawie niemożliwe. Zagranica nie chciała nawet słuchać o jakiejś tam SW, gdy, ich zdaniem, w naszym kraju zapanowała już wolność i nie sposób było wytłumaczyć, że to nie jest ta Polska, o którą walczyliśmy i że tę walkę należy kontynuować. Wiedząc jednak, że SW w kraju nie zaniecha walki, skorzystałam jeszcze z zaproszenia Radia Wolna Europa i udałam sie do Monachium, gdzie p. Alina Grabowska przeprowadziła ze mną cykl audycji na temat naszej organizacji. Przypomniałam więc jeszcze raz idee nam przyświecające i zaznaczyłam, że walka nie jest zakończona. Kontynuować jednak należało ją głównie w kraju, bo na Zachodzie, nikt tej potrzeby już nie rozumiał. Była to moja ostatnia oficjalna akcja i po powrocie z Monachium wysłałam wiadomość do Wrocławia, że z braku możliwości dalszego działania, podaję się do dymisji.

 

WYJAŚNIENIA DO RELACJI EWY KUBASIEWICZ – Kornel Morawiecki

Relacja Ewy Kubasiewicz jest obarczona olbrzymią subiektywnością i wydaje się sporą nieznajomością obiektywnego stanu rzeczy. Nie sposób żebym prostował wszystkie nieścisłości. Tekst Ewy jest cennym świadectwem, ale nie oddaje i miejscami wypacza skomplikowane kwestie kontaktów i pomocy otrzymywanej przez SW z Zachodu. Jasne, że te moje uwagi to tylko kolejny przyczynek do obszernego tematu.

Od samego poczatku SW miała na Zachodzie dwie oddane sprawie osoby- moich przyjaciół: Tadeusza Warszę w Anglii i Jerzego Petryniaka w USA. Oni organizowali i przysyłali nam pomoc finansową. W 1985 roku z misją przedstawicielską pojechała do Paryża Ludwika Ogożelec i tam z całych sił organizowała dla nas poparcie ( m. in. od red. Jerzego Giedroycia). Wcześniej na Zachód, w szczególności do radia Wolna Europa do dyr. Zdzisława Najdera jeździł członek Rady SW Michał Gabryel. Naszym wysłannikiem do Rzymu, Paryża i Waszyngtonu był ś.p. Romuald Kukołowicz. Do Niemiec, Szwajcarii i Austrii jeździł Włodzimierz Strzemiński.

Wyjazd Ewy Kubasiewicz był więc kolejną próbą synchronizowania działań SW na Zachodzie. Oczywiście był to wyjazd organizacyjny, ustalony z władzami SW. Wobec  tego, na pewno nie mogłem nigdzie publicznie mówić, że Ewa pojechała, bo postanowiła prywatnie wyjść za mąż. To po prostu jakieś, czyjeś przekłamanie.

Ewa miała akceptację całego kierownictwa SW. Ale nasi przedstawiciele na Zachodzie mieli dużą autonomię. Jakie, my w Kraju mieliśmy środki, żeby ich zmusić do nie ignorowania Ewy? Poza tym nie bardzo rozumiem jak oni rozsiani po świecie mieli podporządkowywać się Ewie? SW była strukturą bardziej uczestniczącą niż hierarchiczną. Jednak gdy Ewa pisze o Jadwidze Chmielowskiej jako o szefie Komitetu Wykonawczego, to daje wyraz swojej ignorancji co do faktycznych ról organizacyjnych. Jadwiga, jako osoba ukrywająca się, tylko dawała swoje nazwisko, nigdy do aresztowania Andrzeja Kołodziej nie była na żadnym posiedzeniu Komitetu, nie brała udziału w formułowaniu oświadczeń, ani w decyzjach. Jej nazwisko pod oświadczeniem Komitetu Wykonawczego, było uzgodnionym z nią, organizacyjnym kamuflażem, nie pełniła więc faktycznej funkcji szefa Komitetu Wykonawczego. Nie mogła więc udzielać, żadnego „szerokiego pełnomocnictwa” Ewie. Całe, bardzo szerokie pełnomocnictwa udzielili jej członkowie Komitetu Wykonawczego: Andrzej Zarach i Andrzej Kołodziej.

Sprawa głębsza, której odpryski pojawiają się w tekście Ewy, to spór jaki w łonie kierownictwa SW toczyliśmy w kwestii naszych zagranicznych przedstawicieli. Pierwsze znaczące pieniądze, rzędu ok. 35 tys. dolarów udało mi się załatwić podczas mojego, prawie dwu miesięcznego pobytu w USA. Nasz wewnętrzny spór w Komitecie Wykonawczym dotyczył wykorzystania tych funduszy. To w kraju były spore środki, gdyż średnia, miesięczna pensja wynosiła 20 dolarów. Można było je użyć do druku, do rozwoju Radia SW i całej Organizacji. Andrzej Zarach był za tym, żeby znaczną część tych pieniędzy dać na zorganizowanie biur naszym przedstawicielom na  Zachodzie, w tym głównie Ewie Kubasiewicz z nadzieją, że oni  zdobędą dla nas jeszcze większe fundusze.  Ta nowa logika, naszego zagranicznego działania miała przeciwników w osobach :W. Myśleckiego, H. Łukowskiej, ś. p. Jana Pawłowskiego i częściowo we mnie. Ale Zarach, który w dużym stopniu rządził finansami przeforsował sporo ze swych zamierzeń. Niestety pieniądze zostawione na Zachodzie nie przełożyły się na kolejne, większe pieniądze z Zachodu. Wydarzenia przyspieszyły i jak słusznie pisze Ewa, okrągły stół w Kraju odciął SW od i tak nie wielkiej pomocy z zagranicy.

Być może ja jako Przewodniczący po nielegalnym powrocie do Kraju i Komitet Wykonawczy jako całość mogliśmy zrobić więcej, żeby ułatwić Ewie i Andrzejowi Kołodziejowi pracę na Zachodzie, ale nie bardzo wiem co by to miało być. Uwagi Ewy, o rzekomo nie przekazywanych grypsach, czy wiadomościach do Jadwigi Chmielowskiej to jakieś nieporozumienia. Po wyjeździe A. Zaracha do USA, przejął jego działkę, podobny do niego w solidności, młody dubler Bogdan, który też wszedł do Komitetu Wykonawczego. Na pewno, ani on , ani ja niczego nie blokowaliśmy. Jeśli   nie spełnialiśmy życzeń i oczekiwań Ewy, to albo nie byliśmy wstanie ich spełnić, albo inne sprawy organizacyjne uważaliśmy za ważniejsze. Rozumiem Ewę, że nie było jej łatwo działać poza Krajem, ale proszę o zrozumienie, że w Kraju nie było łatwiej.

 Kornel Morawiecki 
30 lipca 2010

Uwagi Andrzeja Kołodzieja:

Niewątpliwie rola Ewy Kubasiewicz jako przedstawiciela „SW“ w Paryżu była bardzo istotna dla naszej organizacji niemniej jednak chciałbym uzupełnić o kilka znanych mi faktów.

Od 1985 roku „tajnym“ przedstawicielem „SW“ w Paryżu była Ludwika Ogorzelec. Lutka /tak Ją nazywamy/ nawiązała kontakty ze wszystkimi liczącymi się w Paryżu ośrodkami emigracyjnymi jak: Kultura Paryska / Jerzy Giedroić/, Spotkania / Piotr Jegliński/, Kontakt /Mirek Chojecki/, Biblioteka Polska. Utrzymywała stały kontakt z Księgarniami Polskimi i z takimi postaciami naszej emigracji jak Irena Lasota, Jakub Karpiński, Natalia Gorbaniewska, Jacek Winkler czy Rafał Gan-Ganowicz / w radiu Wolna Europa występował pod pseudonimem „Rawicz“/, który został oficjalnym przedstawicielem „Solidarności Walczącej“ w Paryżu.

Sytuacja ta utrzymywała się w Paryżu przez trzy lata do czasu  przyjazdu Ewy w 1988 roku. Pomimo, że Lutka wprowadziła Ewę we wszystkie swoje kontakty to sytuacja nie była łatwa. Osobiście odwiedziłem Paryż /nielegalnie/ w czerwcu 1988 roku i spotkałem się tam z głównymi reprezentantami emigracji. Sytuacja polityczna była trudna /ze względu na przygotowującą się do rozmów z komunistami „Solidarność“/ lecz nie beznadziejna.
Byliśmy organizacją niepodległościową więc z natury rzeczy mogliśmy liczyć na pomoc „Starej Emigracji“ i organizacji antykomunistycznych a  do takich  z pewnością nie należała „Solidarność“, ani Amnestia  Międzynarodowa, ani Trockiści.

Dlatego nie chcę zgodzić się z sugestią Ewy jakoby to niejednomyślane stanowisko w łonie kierownictwa „SW“ w typowaniu jej na głównego przedstawiciela organizacji na „Zachodzie“ były przyczyną piętrzących się trudności.
Osobiście brałem udział w posiedzeniu „Komitetu Wykonawczego“ kiedy to postanowiliśmy zwrócić się do Ewy z taką propozycją. Tak postanowiliśmy, rozmowy z Ewą Komitet powierzył Andrzejowi Zarachowi i mnie.
Kwestia ta była omawiana w bardzo wąskim gronie członków Komitetu Wykonawczego. Mogła nie wiedzieć o tym Jadwiga Chmielowska, Maciej Frankiewicz czy inni przedstawiciele miast ale doskonale wiedział Kornel więc sugerowanie nieporozumień w tej kwesti w gronie „SW“ jest bezpodstawne, chyba wytworzone na potrzebę chwili.
Dodam tylko, że podczas ostatniego /przed wyjazdem Ewy/ spotkania w Zakopanem – Ewa, Ives, Andrzej Zarach i Ja – nie mieliśmy najmniejszego cienia wątpliwości co do zasadności podjętej decyzji.

Wydawało nam się, że Ewa zdoła skupić wokół siebie działających niezależnie przedstawicieli „SW“ w różnych krajach. Niestety z różnych przyczyn nie powiodło się to zamierzenie.

Również trochę nazbyt krytyczną postrzegam opinię o Bogdanie Borusewiczu. Nie miał on obowiązku wspierania nas / nigdy tego nie deklarował/ jako, że nie tworzyliśmy struktur związkowych a sam też nie odpowiada za decyzje kierownictwa związku.
Jednak taka wycieczka osobista w stronę Bogdana jest krzywdząca ponieważ przez blisko dwa lata korzystałem z jego kanału przerzutowego ze Szwecji a zarazem otrzymywałem sprzęt z tego źródła /finansowany z funduszy „S“/ za jego cichą aprobatą. Utrzymywałem ten fakt w tajemnicy ze względów bezpieczeństwa. Naruszenie tej zasady doprowadziło do mojej wpadki.

Oczywiście, Komitet Wykonawczy wiedział o moich kontaktach szweckich jak i szwajcarskich ale nie dublowaliśmy się. 
Te kontakty jak  wiele innych oparte były na zasadach prywatnego zaufania i wspomagający nas ludzie nie chcieli zmieniać już sprawdzonych przetartych dróg kontaktu.

Między innymi dlatego nie udało się utworzyć w Paryżu głównego przedstawicielstwa „Solidarności Walczącej“ i w zasadzie większość wcześniejszych kanałów funkcjonowało niezależnie do końca działalności.

Andrzej Kołodziej

 

 

Skontaktuj się z nami!

Telefon do sekretariatu biura Fundacji
Pomorska Inicjatywa Historyczna:
515 325 818

e-mail:
fpih@wp.pl oraz fundacja_pih@wp.pl

adres do korespondencji:
ul. Hryniewickiego 10, bud. 29/101
81-340 Gdynia