Eulalia Badurska: 

 Ujawniamy prawdę. 1983-1984, rok mordów księży i opozycji.

Ostatnia wizyta księdza J. Popiełuszki w Gdańsku.

     Brama oddzielająca tłum ludzi od posesji parafii Św. Brygidy, za nią  ja  wraz z Hanką Angielczyk i p. Olszowską rozmawiamy z księdzem Popiełuszką. Pani Olszowska prosi księdza o autograf na ulotce, którą Mu podała. Ksiądz oparł nogę o maskę samochodu, podpisał na kolanie i skomentował: „Może podpisuję swój wyrok śmierci?”.

     Wychodząc z zaplecza parafii, po otwarciu bramy, Hanka i ja  zostałyśmy oślepione fleszem, który skierował na nas mężczyzna w srebrnej kurtce. Później okazało się, że był to esbek, Piotrowski, który  miał już nasze zdjęcia, a my poznałyśmy go z mediów. W bardzo krótkim czasie po tym zdarzeniu, Hanka Angielczyk zginęła. Znaleziono Hankę w domu martwą i siną. Leżała zgięta, a przy Niej początek skierowanego do mnie listu. Dotarł tam Józio Wyszyński i przekazał mi treść: „Lilu, to nie tak …”
     Moja przyjaciółka Hanka była malarką i poetką. Plik  patriotycznych wierszy, jak się okazało, brat Hanki dał Lucynie Zabiegło. Mariusz Roman obiecał, że wiersze te wyda. Lucyna przynosiła je   tylko  do mnie i czytaliśmy je  w obecności Ani Walentynowicz, a następnie zabierała je ze sobą. Nie chciała ich pozostawić u mnie. Uważam, że do tej sprawy powinniśmy wrócić.
     W pogrzebie Hani brali udział: Andrzej Gwiazda, p. Bogdan Borusewicz, Mariusz Roman, Ania Walentynowicz i grupa ludzi z WZZ, „Solidarności”, Solidarności Walczącej i Federacji Młodzieży Walczącej. Po pogrzebie wszyscy wycofali się z tej znajomości. Kiedy zadzwoniłam do asystentki p. Bogdana Borusewicza – Janiny Wehrstein w sprawie Hanki, usłyszałam: „a jaką Ona była działaczką?”. Świadkiem tej rozmowy był Stanisław Kazimierski. Byliśmy oburzeni tym stwierdzeniem.
     Póki my żyjemy, nie możemy milczeć w sprawie ludzi, którzy za działalność swą zapłacili życiem.
     Byłam z Anią Walentynowicz u rodziców księdza Jerzego w Suchowoli, a grób Hanki odwiedzałam samotnie  w Sobieszewie aż do 3 maja  1984 roku. Właśnie tego dnia zostałam pobita we własnym domu. Na szczęście były u mnie Ilona Jędrzejczak i Hanka Starzyńska z PPN, dzięki którym przeżyłam. Wezwały pogotowie – głowę szyto mi w Szpitalu Wojewódzkim w Gdańsku. Na moją prośbę nie podano mi  znieczulenia, ponieważ  w drzwiach stało dwóch tajniaków.  Będąc na RTG, uciekłam tylnymi drzwiami. Złapałam taksówkę i pojechałam do domu, gdzie czekali znajomi.

Lila Badurska

     O nieznanych okolicznościach śmierci Jasia Samsonowicza napiszę, choć udzieliłam już wywiadu dziennikarzowi, którego poleciła mi Joanna Gwiazda – panu Kwoce. Artykuł nie ukazał się. Materiały, które przekazałam oraz gazetki SW nie wróciły do mnie, mimo moich próśb i upomnień. Nie wiem co zrobił  p. Kwoka z tym materiałem.
     Dzień przed śmiercią Jasia Samsonowicza z KPN  umówiłam się z nim na dzień następny  w jego biurze, w Instytucie Akademii Medycznej w Gdańsku. On miał dać mi plakat z„maluchem „S”, a ja – sztambuch mojej babci – bardzo cenną rzecz. O 8:30 rano feralnego dnia otrzymałam telefon z wiadomością,  że Jaś nie żyje. Wisiał na płocie. Pobiegłam do stoczni, gdzie przemawiał Lech Wałęsa. Zawiadomiłam go o tym tragicznym fakcie.
     Reakcja była taka: „No cóż, on miał kłopoty rodzinne…”
     Kłopotów rodzinnych nie miał. Był zaprzyjaźniony ze swoją byłą żoną i miał narzeczoną, która codziennie przychodziła po niego pod koniec pracy. Opłacił  wczasy, na które mieli razem  jechać. Matka Jasia pojechała po jego metrykę, niezbędną do zawarcia ślubu z obecną narzeczoną. Wiem od jego przełożonej, że kilka dni czy tygodni wcześniej, odwoził dzieci Wałęsy do ortopedy, ponieważ miały platfusy. Reakcja Wałęsy w tej sytuacji, na taką informację, była wręcz nieprawdopodobna. Udałam się do biura Jasia, tam zastałam p. Jacka Taylora z drugą osobą, nie pamiętam kto to był. Przed pogrzebem, całą noc mój dom był obstawiony przez SB. Po pogrzebie odwozili mnie państwo Iwańscy. Ledwo ruszyliśmy, a SB „zgarnęło” mnie z ich auta, zapakowali do swojego i zawieźli na komisariat w Sopocie . Przeszłam rewizję osobistą, a do toalety szłam w asyście milicjantki. Przesłuchiwali mnie do 3 rano. Później przeprowadzili szczegółową rewizję w moim domu. Mimo wczesnej pory, u moich sąsiadów, p. Pobłockich, był pełen dom ludzi, którzy wiedzieli już o moim aresztowaniu. Sprawa ucichła jak wszystkie podobne.

L. Badurska 

    Udział Solidarności Walczącej w działalności opozycyjnej nadal jest przemilczany, nawet w relacjach Mariusza Romana z Federacji Młodzieży Walczącej. To przykre. Właśnie Oni z nami współpracowali i byli częstymi gośćmi w moim domu. Na demonstracjach wspólnie kolportowaliśmy, ja prasę SW, Oni książki –  stolik obok stolika.
      Akcja Solidarności Walczącej i Federacji przed komitetem PZPR, gdzie „sieczkowano” dokumenty była kilka lat temu opisywana przez „Dziennik Bałtycki” – kłamliwie, co mnie nie dziwiło.
      Dziś czytam Gazetę Polską. Tam też nic o braniu udziału przez Solidarność Walczącą w obronie dokumentów. Wraz z naszymi ludźmi byłam tam do końca, do spacyfikowania nas  przez grupę antyterrorystyczną na czele z panem Aleksandrem Hallem.
      Wróciliśmy do mnie późno w nocy –  poturbowani. Najdzielniejsza z nas, Ilona Jędrzejak   miała podartą  kurtką.
      Mariuszowi pożyczyłam swoją tubę (megafon ), która już do mnie nie wróciła. Tytuł w dzisiejszej Gazecie Polskiej: „FMW czyli dość kłamstw”, autorstwa Pana Krzysztofa Wyszkowskiego, nie po raz pierwszy mobilizuje mnie do sprzeciwu wobec częściowej prawdy lub jej przemilczania. Celowe wykorzystywanie uczciwych dziennikarzy poprzez niepełne relacje, jest oburzające. Jak  przypuszczam, dzieje się tak aby podnieść własne zasługi, często nie zaprzeczalne, jak w tym przypadku.
Gdańsk, 21 stycznia 2010

Lila Badurska

    Nasze ulotki, często pisane jedynie na zdezelowanej maszynie, powielane przez kalkę i rozdawane w kolejce czy tramwajach mobilizowały społeczeństwo do czynnej reakcji. Ludzie tłumnie przychodzili na wiece, których byłam trybunem. Największy pochód protestacyjny wobec sytuacji w Polsce przeszedł od pomnika stoczniowców na Długi Targ. Prosiłam p. Jasia Waluszko aby nie dołączali do nas jego Anarchiści. Było to dla mnie bardzo niezręczne, ponieważ  pan Jasio Waluszko powielał  często moje ulotki. Nie chciałam, żeby  ludzie  identyfikowali nas z tym ugrupowaniem.  Jednak po konsultacji z Joanną Gwiazdą (z mojego telefonu) otrzymał  zgodę.  Nawet pomagał mi, ale jednak był „cenzor”. P. Waluszko był pod  bardzo silnym wpływem Joanny.
     Mając bardzo ograniczone możliwości techniczne i finansowe wypisywaliśmy tuszem na płótnie  treści stosowne do każdej sytuacji w kraju. A było ich wiele. Tak powstawały transparenty. Kiedy nasze kieszenie były już puste, wypisywałam odpowiednie hasła na dykcie. Umieszczaliśmy je na kijach i tak były noszone przez demonstrantów.
     Po jednym z takich transparentów – odezw do emerytów i rencistów, chyba w 1990 lub 1991 roku zgłosiło się wielu zainteresowanych i utworzyliśmy pochód. Został on obrzucony kośćmi z gmachu Solidarności. Było to przygnębiające. Ulotki podpisywałam własnym nazwiskiem: „Biuro Solidarności Walczącej”, za grupę inicjatywną, podpisała Lila Badurska”. Zaangażowanie społeczeństwa było ogromne. Rozwieszano też kartki w większych skupiskach ludzi, np. przy kościele św. Brygidy. Kolportując prasę na stoliku przed kościołem, gdzie jak pisałam już, FMW miała obok stoisko z książkami, tuż po nabożeństwie zostałam napadnięta  przez kilku mężczyzn. Pisał o tym Mariusz Roman w gazetce FMW. Ja zaś napisałam artykuł pt.”Słowo Boże”. Nie wiem czy ktoś go wydrukował. Jeśli tak, to Mariusz i mógł znaleźć się w skrypcie wydanym po posiedzeniu T.K. Solidarności, którą prowadził Andrzej Gwiazda, (chyba w Gdyni).
     Podaję wszystko w  pigułce i zachęcam wszystkich odważnych wówczas wojowników do wypowiedzi i pisemnych relacji o tych wydarzeniach. Zwłaszcza tych, którzy mają możliwość przekazu przez Internet na stronę sw-tojmiasto.pl.
     To bardzo ważne, zwłaszcza przed wyborami.
     Na długo zapamiętamy wybory z 2007 roku, ale jak głosi przysłowie: „mądry Polak po szkodzie”, więc nadzieję budzą te przed nami. Najpierw komuniści pozbawili orła korony, później ich następcy podcięli mu skrzydła.

L. Badurska